Ile osób odwiedziło bloga? ♥

sobota, 21 kwietnia 2012

Rozdział 3. ♥

Brzuch mnie boli coraz bardziej. I to nie z powodu niestrawnego jedzenia. Zbliżała się ta chwila. Już tego żałuję, pomyślałam. Po co się zgodziłam na to, by Shanon się zapytała Ryana, czy bił się z mordercą moich rodziców? To coraz bardziej zdawało mi się być bez sensu.
Ból. Cały czas go czuję. Kuje mnie w brzuch z niewyobrażalną siłą. Czy to kiedyś minie?
Powinno.
Idę właśnie z Shanon szukając Ryana. Jak na razie jednak bezskutecznie. Uff... - odetchnęłam z ulgą mając nadzieję, że jednak ulga dzisiaj nie zniknie.
Coraz bardziej żałowałam tego, że się na to zgodziłam. Coraz bardziej żałowałam, że jej to powiedziałam, ale musiałam. A raczej chciałam. W sumie, to jedno i drugie.
Musiałam się w końcu komuś wygadać, a jako że Shanon to najbardziej życzliwa osoba, której raczej mogę ufać... Po prostu musiałam.
Nie mogłam tego w sobie cały czas dusić.
- Jest.. - powiedziała jakby do siebie Shanon. 
Gdy to powiedziała - serce mi stanęło. Deja vu..? Chyba tak to można teraz nazwać. Ostatnio często doświadczam takich małych zawałów.
Złapałam ją za rękę chcąc ją zatrzymać. Niestety bezskutecznie. Teraz, zamiast ja ją, to ona mnie ciągnęła.
- Shanon, nie... - powiedziałam cicho, ale mnie usłyszała.
- Teraz nie ma odwrotu. Już nas zauważył. Chyba nawet czeka na nas.. - powiedziała patrząc na niego w lekkim uśmiechu. Ale nie był to złowieszczy uśmiech. W sumie, to nie wiem, dlaczego się uśmiechała, ale na pewno nie by mi dokuczyć. Ona taka nie jest.
- Cześć.. Ryan. - przywitała się lekko. - Masz czas?
Chłopak spojrzał się na mnie w milczeniu. Wydawałoby się, że patrzył na mnie długi czas, ale tak na prawdę to była sekunda. Postronnemu obserwatorowi mogłoby się wydawać, że od razu odpowiedział.
- Nie bardzo.. A o co chodzi?
- A kiedy będziesz go miał? - spytała Shanon puszczając pytanie mimo uszu.
- Nie wiem... - powiedział patrząc na mnie i przeszedł obok.
Miałam wielką ochotę się odwrócić. Już nawet wygrywałam, ale ostatecznie uległam.
Odwróciłam się i patrzyłam jak odchodzi. Patrzyłam, jak znika w tłumie.
Już po wszystkim. Uff... - pomyślałam sobie. 
Na prawdę mi ulżyło...


Dlaczego w ostatnim momencie stchórzyłam? Tego niestety nie wiem. Ostatnio w ogóle nic nie wiem. Czuję, jakbym cały czas chodziła w szoku. Ale temu akurat się nie dziwię. To, co mnie przez ostatnie kilka dni spotkało przekracza granice mojej wyobraźni. Nigdy nie pomyślałam sobie nawet, że coś tak dziwacznego może mnie w życiu spotkać.
Jak już mówiłam - nic nie wiem. Niczego nie potrafię się nawet domyślić, choć inni już dawno by te banalne rzeczy zrozumieli.
Jak na razie dla mnie najgorsze jest to, że nie wiem, kiedy Shanon znowu zapragnie się Ryana spytać o to, czy w ostatnim czasie bił się z mordercą moich rodziców, albo co gorsza on się upomni o to, co chciała zapytać go Shanon.
"Czy ostatnio nie biłeś się z mordercą rodziców Rose?". - wyobraziłam sobie, jak Shanon się go o to pyta. Wyobraziłam sobie też jego reakcję. Zszokowany patrzy na nas jak na kogoś, kto uciekł z wariatkowa i odchodzi.
Chociaż nawet go nie znam, to bym się tego po nim spodziewała. Nie to, że oceniam książkę po okładce, ale po prostu na takiego mi wygląda.. 


Kiedy w końcu Shanon go o to zapyta? Mam nadzieję, że nigdy. Mam nadzieję, że dzisiaj już o tym zapomni, ale nie wydaje się, żeby zapomniała.
Na dosłownie każdej przerwie mówi mi, że po lekcjach podejdziemy. Ja jej zawsze mówię "nie chcę", ale ona odpowiada tylko, że muszę. No.. Cóż poradzić...?
Powinnam już się pogodzić z myślą, że zostanę wyśmiana. W końcu to tylko Ryan. 


Ostatnią lekcję spędziłam patrząc na zegarek. Tik-tak, tik-tak, tik-tak.
Czas mijał bardzo wolno. Wskazówki zegara przesuwały się bardzo powoli. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Na moje szczęście.
Każde pięć minut dla mnie ciągnęło się jak dziesięć. Każde dziesięć jak dwadzieścia, i tak dalej, i tak dalej. W sumie to pozornie przedłużało ten czas o połowę. Miałam więc jeszcze dwie godziny, by wymyślić, co powiedzieć Shanon, by się wymigać od zadania pytania.
Ciocia dzwoniła, jestem umówiona, muszę iść do domu, bo ciocia zaraz wychodzi, a ja nie mam kluczy... Nie. To wszystko jest beznadziejne. Nie przejdzie. Nie ma bata.
Będę musiała się z tym zmierzyć...


Zadzwonił dzwonek. W klasie zapanował szum rozsuwanych krzeseł, książek pakowanych do plecaków. Wszyscy wydawali się gdzieś śpieszyć. Shanon oczywiście również.
Szybko się spakowała. Szybciej niż ktokolwiek inny w tej klasie. Ustała przy mojej ławce i zaczęła mi pomagać się pakować.
- Rusz się, bo nie mamy czasu... Daj to, - wyrwała mi z rąk plecak. - sama cię spakuję. - powiedziała i wzięła w garść książki i zasunęła suwak.
- Proszę. - podała mi plecak. - A teraz chodź. Szybko, szybko! - złapała mnie za rękę i pociągnęła mnie za sobą.
O mało co się nie wywaliłam.
Biegłam tuż za nią. Shanon przepychała się między innymi uczniami.
Coraz bliżej niego, coraz bliżej.. - pomyślałam.
- Ryan! Zaczekaj! - zawołała zdyszana już Shanon. 
Spojrzał się w naszą stronę i czekał, aż dobiegniemy.
Ustałyśmy koło niego - ja stojąc bardziej z tyłu wychylałam się zza ramienia Shanon. Popatrzył się to na mnie, to na nią..
- Więc? - zapytał.
- Więc... to, o co chcemy cię zapytać jest trochę głupie, więc się nie śmiej, ani nic, ok? - zapytała, a on tylko skinął głową.
Zdawało się, że nie wiedziała jak zacząć. W sumie to ja też bym nie wiedziała.
Stała w bezruchu milcząc i patrząc niewidzącym wzrokiem prosto na niego próbując odpowiednio dobrać słowa. Myślałam, że w końcu nigdy nie zacznie, ale po chwili się przełamała i zaczęła mówić.
- No więc... Znałeś rodziców Rose, prawda?
- Hm? - wybąknął tylko.
Korzystając z pewności, że się na mnie nie spojrzy - spojrzałam mu prosto w oczy. Źrenice mu się zwężyły. Jeżeli dobrze pamiętam z biologii, to to chyba oznacza, że mu się sytuacja nie podoba. Albo to po prostu zależy od światła... Tak, od światła. To na pewno to...
- To znałeś ich, czy nie? - spytała zmieszana Shanon.
Przez chwilę się nie odzywał, ale to przez na prawdę krótką chwilę.
- A skąd niby miałbym ich znać? Przecież ona przeprowadziła się tu niedawno. - wskazał na mnie ręką nawet w moją stronę nie patrząc. - Głupie pytanie.
- Tak, wiem... Przepraszam... - powiedziała cicho.
Już się zawracała, by wrócić w końcu do domu, a ja się na nią patrzyłam. Kątem oka dałam radę zauważyć, że Ryan też się na nią patrzył i - o ile mnie wzrok nie mylił - przygryzał wargi i patrzył na nią takim wzrokiem, jakby miał ją zaraz przejrzeć na wylot.
Skąd ona to wie?! - usłyszałam nagle głos Ryana.
Spojrzałam na niego, bo nie wiedziałam, czy się przesłyszałam. 
Nic nie wskazywało na to, żeby choćby coś z siebie wydusił.
- Mówiłeś coś..? - spytałam niepewnie, aby się upewnić.
W końcu spojrzał na mnie nadal przygryzając wargę. 
- Nie.. nic. - powiedział i znów zacisnął zęby na dolnej wardze, ale tym razem mocniej. Na tyle mocno, że zaczęła mu wyciekać ciurkiem krew.
- Ehm.. krew ci leci.. Chcesz może chusteczkę? - wykrztusiłam.
- Nie, dzię...
- Rose, idziesz? - zawołała w końcu Shanon.
Kiwnęłam jej tylko głową i odchodząc spojrzałam ponownie w oczy Ryana. Oblizał wargę.
Po chwili również odszedł, tyle że w swoją - zupełnie przeciwną stronę.


Lekcje, kąpiel, muzyka aż do znudzenia - oto mój plan na dzień dzisiejszy. Dość pospolity, a w porównaniu do zdarzeń z ostatnich kilku dni - dość nudny, ale za to mój ulubiony.
Prawie doszłam do drugiego punktu z tej listy.
Dlaczego "prawie"?
Już szłam w stronę łazienki, ale zawołała mnie Emma.
- Rose!
- Tak? - odpowiedziałam jej na tyle głośno, aby mnie usłyszała z piętra.
- Możesz pójść do sklepu?
- A Andrew nie może?
- Nie ma go. To pójdziesz? - spytała ponownie, a ja tylko zrezygnowana westchnęłam.
- No dobra. - powiedziałam i zeszłam po schodach na dół do ciotki. Wzięłam pieniądze i wyszłam.


Było strasznie ciemno. Jedyne światło, jakie dałam radę zauważyć, było światłem latarni. Nawet w tych wielkich domach - wiecznie oświetlonych - było ciemno. Ale nie dziwię się. 
O tej porze zazwyczaj zwykli ludzie kładli się spać, a przynajmniej gasili światła.
Kupiłam co trzeba i powoli dreptałam w stronę domu. 
Zapowiadała się spokojna droga do domu. Może aż za spokojna...
Tak.. Na pewno nie obejdzie się bez śmiechów jakichś zidiociałych chłopców.
Przed jednym ze sklepów stała niemała grupka. Śmiali się i dokazywali. Tak zazwyczaj u mnie zapowiadało się nadejście nerwów..
Postarałam się przejść obok nich jak najbardziej naturalnie i spokojnie.
- Hej, dziewczynko! - zawołał jeden z nich. Najwyraźniej moje starania poszły na marne.
- Hej, do ciebie mówię! - mężczyzna złapał mnie za rękę. Na szczęście nie dość mocno, dlatego też szybko mu się wyślizgnęłam i dalej szłam w swoim rytmie.
Znów mnie złapał, ale tym razem za ramiona i brutalnie odwrócił mnie w swoją stronę. Po chwili łapiąc mnie za podbródek zmusił, bym spojrzała mu prosto w jego ciemne, wręcz czarne oczy.
- Puść mnie. - powiedziałam stanowczo.
- Nie słyszałaś, jak cię wołałem? - spytał. Milczałam.
Gdy się odezwał poczułam alkohol. Byli najwyraźniej pijani, co tłumaczyło te idiotyczne zachowanie.
- Odebrało ci mowę? - zadał kolejne pytanie, które również puściłam mimo uszu.
- Puść mnie. - powtórzyłam ostrzej.
- To może w takim razie się zabawimy. Potrafisz szybko biegać? - uśmiechnął się do swoich przyjaciół. - Puszczę cię i dam 10 sekund na ucieczkę. Potem zaczniemy cię gonić. Temu, który cię złapie spełnisz jedno życzenie.
Wszyscy się zaśmiali. Przełknęłam ślinę. Nie mogłam nic wykrztusić. Patrzyłam się tylko na niego z nadzieją, że da mi po prostu odejść.
Pff... marzenia..
- No więc.. start. - uwolnił moją rękę, a wtem ja się cofnęłam o kilka kroków. - 10.. 9.. 8.. - zaczął odliczanie. 
Ja tylko rozszerzyłam oczy w strachu i szybko zaczęłam biec przed siebie.
- 7.. 6.. 5.. - słyszałam za sobą.
Zaczęłam biec coraz szybciej. Nie mogłam dać się złapać. Biec szybciej. Szybciej! - krzyczałam do siebie w myślach.
- 0! - usłyszałam nagle kilkanaście metrów za sobą.
Oszust! Zaczęli biec przed czasem!
Zaczęłam biec uliczkami, aby ich zgubić, ale nie było łatwo. Cały czas słyszałam w oddali kroki.
Zaraz mnie złapią, pomyślałam w strachu, który z każdą chwilą się nasilał.
Gdzie się nie pojawiłam - oni byli za mną. Z a w s z e. Musiałam ich jakoś wykiwać, ale nie wiedziałam jak. Nie miałam jak w tej chwili nawet myśleć. Mój umysł opanował tylko i wyłącznie strach. Biegnij szybciej, szybciej... Dasz radę. Szybciej. Szybciej!
Ale te myśli nic nie dawały. Męczyłam się i to bardzo szybko. Coraz trudniej było mi złapać oddech. Że też oni się nie męczą tak szybko, jak ja!
Wybiegłam z uliczek. Latarnie świeciły, ale słabo. Dopiero teraz poczułam, jak bardzo jest chłodno. Chcę do domu!...


Biegłam przy ulicy jak najszybciej mogłam. Znów usłyszałam w oddali kroki. Znowu się zbliżają, pomyślałam. 
I nagle serce mi stanęło. Ktoś mnie złapał, gdy ponownie zniknęłam na chwilę za zakrętem. Ten ktoś, kimkolwiek był, zatkał mi usta i zaciągnął w ślepą, bardzo ciemną uliczkę. Żadne światło tam nie docierało. 
Usłyszałam, jak garstka ludzi przebiega przy uliczce, w której się znajdowałam. Bezpieczna, pomyślałam. Ale chyba nie na długo.
Po raz pierwszy na niego spojrzałam i nie zobaczyłam nic, oprócz jego jasnych oczu. Wszystko inne było pokryte cieniem.
Patrzył na mnie jeszcze chwilę z ręką zatykającą moje usta. Chyba czekał, aż tamci znikną. 
Gdy już kroki ucichły on spuścił wzrok i zabrał rękę. Westchnęłam z ulgą.
- Co ty tu robisz? - zapytał znajomym głosem. - Te miasto jest niebezpieczne. Zwłaszcza nocą.
Wyszliśmy z alei. Ale nawet jak już jego twarz zdołało oświetlić światło latarni nawet na niego nie spojrzałam. Nawet nie pomyślałam o tym, by na niego spojrzeć. Po prostu patrzyłam przed siebie..
- Mowę ci odjęło?
- Hm? - dopiero teraz na niego spojrzałam. Ryan. - A, nie..- odpowiedziałam tylko.
- Nie ważne... Daleko masz do domu? Odprowadzę cię trochę. Możliwe, że znowu tych tępaków spotkasz.
Spojrzałam tylko na niego i kiwnęłam głową. Zdawał się być nieporuszony. Nie okazywał żadnych emocji. Bił z niego tylko chłód.
Szliśmy oboje w milczeniu. On miał ręce schowane w kieszeni. Ja również. 
Przez pół drogi nurtowało mnie jedno pytanie. W końcu nie wytrzymałam i przerwałam tę ciszę.
- Co ty robiłeś w tej alejce? 
- Nic. Usłyszałem tylko, co mówią tamci idioci i w którą stronę biegną. Spodziewałem się, że to właśnie ciebie gonią. - powiedział obojętnie.
- Dlaczego właśnie mnie? Czy nie dość dziewczyn tutaj mieszka? - zapytałam. Trochę mnie to zirytowało.
- Tak, ale żadna nie jest na tyle głupia, żeby po nocach łazić po mieście.
- Głupia? - uraził mnie tym. Nie wiem czy zrobił to specjalnie, czy nie. Ale obstawiałabym, że dokładnie wiedział, co mówił. - Dlaczego głupia?
- Zadajesz za dużo pytań. - stwierdził.
- Tak, ale chyba mam prawo wiedzieć.
- To prawda, masz. - wyglądało na to, że nie miał zamiaru mi nic mówić, ale muszę spróbować to z niego wydusić.
- No więc?
Nagle spojrzał na mnie tylko. Zmienił mu się wyraz twarzy. Maska nieporuszonego człowieka mu opadła.
- Widzę, że nie wiesz, jakie rzeczy się tu dzieją.
- Jakie rzeczy?
- Straszne. - odpowiedział tylko. Zaczynał mnie już denerwować.
Nastała chwila milczenia. Nie za bardzo wiedziałam, co powiedzieć. Wychodzi na to, że nic konkretnego mi nie powie. Ciekawe dlaczego..?
- Czyli to, co tu się dzieje jest jakimś wielkim i strasznym sekretem, i lepiej mnie w to nie mieszać, tak?
- Dokładnie... - odparł lekceważąco.
- A nie lepiej by było, żebym wiedziała czego mam unikać?
- Mogłabyś już przestać się o to pytać? Zmieńmy temat, albo w ogóle przestańmy rozmawiać. Denerwujesz mnie. To, że cię odprowadzam wcale nas nie zobowiązuje do rozmowy. - powiedział nagle.
Zadziwił mnie. Już kompletnie nie wiem, czego mam się po nim spodziewać. Jest trudnym człowiekiem, tyle na pewno wiem. I nie wiem, czy chcę wiedzieć więcej. Mnie również już denerwuje.
- Więc może wróć już do domu, skoro cię denerwuję? Sama dam radę dojść do domu.
- Uwierz mi, nie. - przez nerwy zatrzymałam się. Chciałam jak najszybciej ochłonąć. 1.. 2.. 3, 4, 5... 6, 7, 8... 9.. 10.
No już. Nerwy powoli zanikają. Ale nie do końca.
- Idź już. - powiedziałam oschle.
Nic nie powiedział. Ale wiedziałam, że cały czas stoi za mną.
- Bardzo tego chcesz? - spytał spokojnie.
- Nie zadawaj pytań. Idź. - odwróciłam się powoli w jego stronę i spojrzałam mu w oczy.
- Ty już zadawałaś masę pytań. Może teraz moja kolej? - spytał. Nic nie odpowiedziałam. Chyba wziął to za zgodę, bo kontynuował: - Dlaczego się mnie tak boisz?
- Hm?
- Dlaczego się mnie boisz? - powtórzył Ryan.
- Nie boję się ciebie. - nie skłamałam. No.. może trochę. Gdy mu odpowiedziałam serce mi trochę szybciej zabiło. Robiło mi się coraz cieplej. Chcę jak najszybciej skończyć ten dzień!
- Ja widzę co innego. - stwierdził patrząc prosto w oczy tak, że nie mogłam odwrócić wzroku. - Gdy na mnie patrzysz, masz w oczach strach. Szukasz jakiegoś pretekstu, żebym zniknął z pola widzenia, a gdy już go znajdziesz szybko odchodzisz. - spojrzał na moją dłoń, która zaciska się na rękawach, a potem z powrotem patrzy mi w oczy. - I masz nerwowe odruchy. O co chodzi?
- O nic. - powiedziałam z lekkim drganiem w głosie.
- Jesteś pewna? - spytał zbliżając się do mnie o krok, dwa, trzy... Gdy on się tak zbliżał, ja się cofałam o tyle samo kroków, jak nie więcej. 
Kiwnęłam tylko głową twierdząco. A on wciąż szedł i szedł powoli w moją stronę. 
W końcu przyparł mnie do muru. 
- Nie chcesz mi powiedzieć? - powiedział prędzej do samego siebie, niż do mnie. - Dobra... - odsunął się na metr lub dwa. - Już nie będę cię zmuszać. To i tak nic nie da...
Oparł się o mur zamkniętego już sklepu. O ten sam mur, do którego mnie przyparł. Spojrzał się przed siebie i tak stał przez moment. Jego brązowe włosy zaczął rozwiewać wiatr. Jak wcześniej jego grzywka była na czole, wiatr rozwiał ją praktycznie we wszystkie strony, ale gdy ucichł, od razu wróciła na miejsce. 
Dopiero teraz dostrzegłam jego urodę. Choć jedyne światło, które miałam do dyspozycji, to światło latarni, ale nawet bez niej bardzo dobrze widziałam najważniejsze detale. Reszty mogę się domyślać...
Oczy miał średniej wielkości. Wydawały się być zielone. Gdy tak patrzył przed siebie wydawało się, jakby za czymś tęsknił. Za czymś lub może kimś...
Rysy twarzy miał delikatne, a nos niewielki i prosty...
Nagle spojrzał na park, przy którym się znajdowaliśmy tak, jakby czegoś wypatrywał. Jakby coś usłyszał, czy coś w tym stylu. Stał i patrzył tak przez co najmniej minutę..
- Musisz już iść. - powiedział nagle. To nie było oznajmienie, tylko rozkaz.
- Ale...
- Chciałaś, żebym cię zostawił, to teraz idź już. Szybko. - powiedział, a ja tylko się na niego patrzyłam. Po chwili się go posłuchałam. Na szczęście miałam blisko do domu.
Już miałam zniknąć za rogiem. Już miałam skręcać, ale ustałam. Musiałam spojrzeć na niego.
Biegł do parku. W biegu spojrzał w moją stronę i ostrym tonem krzyknął tylko "no idź!" i zniknął za drzewami.
Nie wiedziałam, o co chodzi, ale ruszyłam w stronę domu szybciej niż zwykle. Nim zdążyłam o czymkolwiek pomyśleć, już byłam w domu, a nawet u siebie w pokoju. 


Podeszłam do okna. Wiatr wiał bardzo mocno. Mogłoby się wydawać, że zaraz wszystko poprzewraca. Padał też deszcz i grat. Moment później rozpętała się burza. Nastąpiło to tak drastycznie.. Nie było w ogóle żadnego delikatnego przejścia z deszczu do burzy, jakiej chyba jeszcze nigdy nie widziałam.
A przecież jeszcze przed chwilą było czyste niebo. Nie zapowiadało się na burzę.


Przez patrzenie na to, co się działo za oknem zrobiłam się senna. Gdy pioruny uderzały w ziemię aż mnie ciarki przechodziły, a żadnych błysków nie widziałam. Musiały mi pewnie umknąć.
Położyłam się spać. Parę razy coś przeleciało przed oknem, ale to pewnie był ptak. Chwilę później - nawet nie zauważyłam kiedy - pochłonęła mnie otchłań sennych marzeń i koszmarów...


___________________________________________
Matko, bardzo przepraszam, że rozdział beznadziejny i pewnie niekiedy znajdzie się jakiś błąd lub coś niejasnego, ale jak coś znajdziecie, to piszcie. 
Takie są skutki pisania jednego rozdziału przez tydzień bez nawet choćby minimalnej weny.
Piszcie komentarze, opiszcie w nich jaki jest ten rozdział. ;3
Następny rozdział zacznę pisać, gdy znajdę trochę weny, czyli może za kilka dni.
Ale najpierw muszę dokończyć drugą i trzecią księgę Pamiętników Wampirów. ;3
Paa.