Ile osób odwiedziło bloga? ♥

niedziela, 18 marca 2012

Rozdział 2. ♥

Do końca dnia w szkole nie widziałam Ryan'a. Te jego nagłe zniknięcie mnie trochę zdezorientowało. Trochę się tego wstydzę, ale nie myślałam o niczym innym, niż o nim.
Niby nie ma się czego wstydzić, ale cóż... taka już moja natura. Czy to przeze mnie uciekł z lekcji? Co we mnie było takiego złego? Na te pytania nie uzyskałam żadnej odpowiedzi, chociaż zadałam je tylko samej sobie. Nikomu więcej.
Cały czas, gdy byłam w szkole, to starałam się być sama. Nie chciałam się uczepić Shanon i nie chciałam, by inni uważali mnie za jej ogon. Ale parę razy siadała koło mnie na przerwie, więc nie mogłam przepuścić takiej okazji.
- Shanon.. - zaczęłam niepewnie. - Czy ten Ryan.. Co miałaś na myśli mówiąc "ostatnio bardzo się zmienił"? - zapytałam, a dziewczyna zanim odpowiedziała, parsknęła śmiechem.
- No... Może nie o s t a t n i o  i nie b a r d z o. Czasami miewa takie... hm... Jakby humory. Zazwyczaj da się z nim pogadać. Ale odkąd go znam to zawsze taki był.
- A odkąd go znasz?
- Przeprowadził się tutaj na półtora roku przed tobą.
- Mhm...
I to było na tyle. Już więcej dzisiaj nie rozmawiałam z nią o nim. Nie chciałam, by sobie czegoś przypadkiem nie pomyślała, ale kto wie? Może już sobie zdążyła coś pomyśleć.
Pobiłam swój rekord. Odkąd... stało się, co się stało... dzisiaj ani razu nie polała się łza. Byłam z siebie w pewnym sensie dumna. Czułam, jakbym stopniowo stawała się coraz silniejsza.
Podczas drogi powrotnej do domu znowu zaczęłam się zastanawiać nad całym dniem. A raczej o tym, co się stało na pierwszej lekcji jeszcze na trochę przed pojawieniem się nauczyciela. Nie mogłam uwierzyć w to, że tak nagle wróciły do mnie wspomnienia. Tak odległe wspomnienia. Jeszcze jak mieszkałam pod dachem rodziców, gdy wspominałam sobie po nocach dni, w których byłam jeszcze dzieckiem, nie mogłam w ogóle wychwycić w mojej głowie tych zabaw z Shanon. To było trochę dziwne. Ale może mój mózg zaczyna w końcu tym wspomnieniem okazywać, że jeszcze istnieje, pomyślałam.
Weszłam do domu. Zamknęłam delikatnie drzwi nie chcąc dawać innym znać, że wróciłam. Weszłam powoli po schodach. Gdy już byłam na piętrze tuż przed drzwiami do mojego pokoju, gdy byłam pewna, że już nikt nie da rady mnie zatrzymać, by zacząć rozmowę, typu "jak tam w szkole", wbiegłam do pokoju, jakby ktoś mnie gonił i zamknęłam drzwi. Wzięłam się od razu do odrobienia lekcji.
Nie zajęło mi to długo, bo w starej szkole niektóre z tematów, które zaczęliśmy dopiero tutaj omawiać zdążyliśmy już przerobić. 

W końcu musiałam zostać bez zajęcia, i ten czas nadszedł właśnie teraz. Co kiedyś robiłam, kiedy nie miałam już żadnych zajęć? 
Film? Internet? Nie. Nie miałam ochoty na żadną z tych czynności. Pozostało nic innego, niż najzwyczajniej w świecie włożyć słuchawki do uszu i usiąść na parapecie z kubkiem cappuccino i oddać się całkowicie myślom, których tak unikałam przez jakiś czas...

Nagle, ni stąd, ni zowąd, sceneria przed moimi oczami się zmieniła. Drastycznie. 
Już nie byłam w swoim pokoju. Byłam w lesie. Ciemnym, chłodnym, cichym lesie. Poczułam nagle małe deja vu. Nie byłam pewna, czy moje przeczucie mnie nie myli, ale się przestraszyłam. Bałam się, że przed oczami znów stanie mi ta sama scenka, która zmusiła mnie do opuszczenia mojego kochanego, rodzinnego domu.
Nie myliłam się. Ale wszystko, co widziałam, było przedstawione jakby z innej perspektywy.
Weszłam do namiotu.
Widziałam moich rodziców. Byli w namiocie i bardzo cicho o czymś rozmawiali. Prawie, że szeptem, dlatego też nie mogłam uchwycić wszystkiego z ich rozmowy.
- Zaraz po nas przyjdzie... - powiedziała z nutą strachu w głosie moja mama. - Za dużo wiemy...
- Nie pozwól, by i Rose się dowiedziała. Niech będzie bezpieczna. A jeżeli się jakoś dowie, to niech tego nie okazuje. Niech oni nie wiedzą, że i ona jest w to wszystko wtajemniczona. Obiecaj. - powiedział mój ojciec patrząc się na mnie.
Chciałam już powiedzieć "tato, przecież jestem tutaj!", ale nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Nawet najcichsze jęknięcie nie wyszło z mojego gardła.
- Obiecuję, ale... będę walczył. - usłyszałam. Był to zupełnie nieznany mi głos. W ogóle go nie kojarzyłam.
Widząc łzy spływające po policzkach matki oraz ojca, który bezskutecznie ją pociesza, poczułam, jak po całym moim ciele rozprzestrzenia się ból. Po m o i m ciele, nad którym miałam kontrolę. Tymi oczami, którymi patrzyłam na tę scenkę.. - nie były moje. 
Nagle obraz się rozmazał i pojawiała się inna sceneria. To, co widziałam t y m i oczami zmieniało się w zawrotnej prędkości, ale jeden obraz widziałam dokładnie. 
Ja... a raczej ten ktoś, do kogo należały te oczy, przez które patrzyłam leciał na mężczyznę na pozór nieszkodliwego. Widziałam tylko, że był odziany w długi czarny płaszcz. Miał na sobie również przetarte dżinsowe spodnie i buty, które wyglądały, jakby przed chwilą wyszły ze sklepu. Włosy miał krótkie, nastroszone. Był blondynem. Odcień jego włosów były bliskie brązowi, ale miały do tego koloru jeszcze daleko.
To, co widziałam szybko się zmieniało. Raz niby ja skakałam na tego mężczyznę, raz on. 
Znów rozmazany obraz.
Tym razem ciało, które mną "kierowało" podnosiło się z ziemi. Na około nie było żywej duszy. No.. prawie. W oddali widziałam, jak ów mężczyzna dokonywał mordu na moich rodzicach. Dokonywał egzekucji po kolei, zabijając najpierw matkę. Kazał ojcu się temu przyglądać, a ten patrzył tylko z pogardą na mordercę. Mężczyzna mówił coś do taty. Jakby chciał, żeby mu coś wyjawił, ale ten nie dawał za wygraną. Wyczytałam jedynie z jego ust słowa "Zabij mnie, jeśli musisz. N i c ci nie wyjawię.". Chciałam biec, ale nie mogłam. Czułam jedynie na tym ciele czyjeś ogromne ręce zaciskane na ramionach. Ciągnęły w dół chcąc przycisnąć te ciało z powrotem do ziemi, ale zanim tego dokonano, udało mu się wyrwać i pędzić w kierunku drzew, pomiędzy którymi jest dokonywane zabójstwo.
Niestety... Zanim udało się temu ciału dobiec, mężczyzna zdążył przedziurawić serce mojemu ojcu i od razu uciekł...
To nie był koniec tego snu. Pojawił mi się kolejny obraz. Tym razem spokojny.
Ta postać, przez której oczy widziałam, co widziałam, było widać w wodzie. Fale rozmazywały odbicie w wodzie, ale jednak rozpoznałam tego chłopaka, te jego brązową czuprynę... Zaraz potem nastała ciemność...

Obudziłam się zalana potem, co najdziwniejsze - na swoim łóżku. Oddychałam, jakbym przebiegła ogromny dystans bez zatrzymywania się. Wręcz dyszałam, ale powoli zaczęłam się uspokajać. Policzyłam w myślach do dziesięciu. 1.. 2, 3... 10. Oddychałam już miarowo. 
Ni stąd, ni zowąd zawiało chłodem. Tego powodem było otworzone na szeroko okno. Zsunęłam się powoli z łóżka oszołomiona najdziwniejszym snem w mojej historii. Miewałam już dziwne sny, ale to już była gruba przesada! Pewnie moja podświadomość wysyłała mi jakieś wytłumaczenia, by jakoś wytłumaczyć sobie, tę potworną, chłodną noc. Nie ważne, że to było najbardziej nieprawdopodobne, najbardziej głupie wyjaśnienie pod słońcem.
Pozostawiłam jednak okno uchylone. Mój mózg wręcz domagał się dotlenienia.
Przygnieciona tym, co się działo we śnie, usiadłam na łóżko. Kolana się pode mną uginały, więc wiedziałam, czego mi było teraz najbardziej potrzeba.
Wspięłam się na sam środek łóżka i powoli, pod ciężarem myśli położyłam głowę, już nie na poduszkę. Nie była mi teraz wcale potrzebna.

Obudziłam się zaskakująco szybko, nawet jak na mnie. 6:21. Normalnie, to bym poszła spać dalej pod pretekstem "pięciu minut", ale byłam zbyt rozbudzona. Nie było mowy, bym zasnęła.
Wyszłam z domu o 7:05, a w szkole byłam dziesięć minut później. Mogłabym mieć w końcu swój własny samochód, pomyślałam. Ale nie będę wymuszać na Emmie wydatki. Kiedyś sama na niego zarobię, ale najpierw muszę znaleźć pracę...
Do pracy za bardzo się nie rwałam. Wolałam poczekać jeszcze jakiś czas. Szczerze mówiąc, już od wiadomego momentu nie pałam entuzjazmem. Chciałabym to już zmienić, ale pracy się nie tykam. Może znajdę jakąś lepszą opcję...
Szybkim krokiem przeszłam przez próg szkoły. Równie szybko znalazłam się przy swojej szafce. Krzątałam się przy niej jak najdłużej się dało, ale szybko zrezygnowałam. Głośno wypuszczając powietrze z płuc oparłam się o jedną z szafek i wlepiłam wzrok w posadzkę. Poczułam, jakbym miała puste oczy. 
- Przepraszam. - usłyszałam oschłe słowo. Spojrzałam na niego, podążając za głosem. Znów poczułam lekki zawał, taki sam, jak tamtej pamiętnej nocy. Moje ciało, poczynając na opuszkach palców u rąk, kończąc na stopach zalała fala ciepła. Wytrzeszczyłam na niego oczy i wydałam z siebie cichy jęk. Zanim do mojego umysłu doszły informacje, jak moje ciało zareagowało na chłopaka, ten na pewno zdążył wyłapać w wyrazie mojej twarzy ten strach.
Po chwili spojrzał na mnie równie przestraszonymi oczami.
- Nie mogę dojść do szafki... - wytłumaczył mi, a ja powoli nie spuszczając z niego wzroku odsunęłam się do tyłu. Gdy byłam w bezpiecznej - jak dla mnie - odległości odwróciłam się do niego tyłem i poszłam przed siebie. Skręcając w prawo w stronę schodów spojrzałam się na niego niepewnie. Nadal się patrzył na mnie nie zmieniając wyrazu twarzy.
To był Ryan.
Nie wiedziałam, że przez jeden sen ten chłopak może mi się wydać straszny. Nie... To nie strach mną zawładną. Po prostu byłam w szoku. To jego widziałam w tym śnie przedstawiającym historię śmierci moich rodziców z zupełnie innej perspektywy. Z jego perspektywy. Ale nie mogłam go o to zapytać, bo co bym powiedziała? "Hej, śniłeś mi się, ratowałeś moich rodziców."? Niee.. Idiotki z siebie jeszcze nie zamierzałam robić.
Znów dzisiejszego dnia wypuściłam powietrze opierając się o poręcz schodów. Odwróciłam się z zamkniętymi oczami, by oprzeć się o poręcz, ale gdy otworzyłam oczy niemal nie podskoczyłam ze strachu.
- Co ty tak wcześnie w szkole robisz? - spytała z ustami wygiętymi w serdecznym uśmiechu. Parsknęłam śmiechem.
- To samo, co ty. - odwzajemniłam jej uśmiech. 
- No dobra, a tak na serio?
- Wcześnie wstałam...
- Ej.. - zaczęła patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem. - Coś się stało?
- Nic.. Źle spałam. - spuściłam wzrok. Nie kłamałam, ale jednak czułam, że to robię.
- Przestań. Przecież widzę, że coś cię trapi.
- Może później ci powiem.. - wiedziałam dobrze, że nie chcę jej mówić, ale musiałam się jakoś uciec od tego chociaż nawet na chwilę. Wiedziałam niestety, że nie zapomni, ale jednak miałam w głębi serca tę nadzieję...
Odeszłam, niby mając coś załatwić. Weszłam na górę po schodach i skierowałam się na ławki.
Musiałam czymś zająć ręce. Czymkolwiek, byle by mieć też na czym skupić wzrok. 
Wyjęłam więc z torby brudnopis. Zaczęłam bazgrać coś, co chodziło mi po głowie. Czułam się trochę, jakbym rysowała, jak opętana. Szybkie i precyzyjne ruchy mojej dłoni to dla mnie coś nowego. Czułam, że ręce dokładnie wiedzą, co rysować, w przeciwieństwie do mnie.
Już wiedziałam, co rysuję. Te nic nie warte kreski zaczęły powoli nabierać kształtu.
Zaczęły przypominać tamtego mężczyznę ze snu.
- Ładnie rysujesz.
Spojrzałam na mojego rozmówcę i momentalnie zamknęłam zeszyt. Ryan.
- Em... dzięki. - powiedziałam, patrząc wszędzie, tylko nie na niego.
- Kto to był? - jego ton głosu nadal był dziwnie spokojny.
- Nie wie..
- Na pewno wiesz. - przerwał mi Ryan ostrym tonem. Spojrzałam się na niego z wielkimi oczami.
- Nie, nie wiem. Po prostu mi się przyśnił, dobra? Nie musisz wszystkiego wiedzieć. - odparłam takim samym tonem i odeszłam.
Dzwonek. Na szczęście. Nie musiałam już się ukrywać, ale niestety musiałam iść na lekcję.


Koniec lekcji. Gdy wyszłam ze szkoły zatrzymała mnie Shanon.
- Hej, Rose!
Odwróciłam się. Biegła w moją stronę machając do mnie.
- Hm?
- Może masz ochotę na zakupy? - uśmiechnęła się miło. Aż zrobiły jej się maleńkie zmarszczki w kącikach oczu.
- No jasne, czemu nie? Gdzie i kiedy?
- Może dzisiaj? Pojedziemy do większego miasta. Tam jest mnóstwo świetnych sklepów. - powiedziała, jakby z podnieceniem w głosie.
- No dobra. - powiedziałam z większym od niej spokojem.
Szłyśmy razem jeszcze trochę. Powiedziała, że wpadnie po mnie za godzinę.
Poszłam się przebrać. Na wypad na miasto fioletowa tunika i dziurawe dżinsy powinny wystarczyć, pomyślałam. 
W końcu miałam szansę wyrwać się z tego miasta choć na chwilę. W końcu miałam szansę zapomnieć o całym świecie i zająć się czymś, co, zgodnie z przesądami, uspokaja kobietę. Teraz bym z chęcią uściskała za to Shanon, ale jej nie było.
Zaraz miała przyjść.
Dostałam smsa. Spojrzałam na ekran. Shanon, "Zaraz będę, szykuj się".
Dwa razy powtarzać mi nie musiała. Założyłam trampki i usiadłam w salonie czekając na dzwonek. Ale jednak go nie usłyszałam.
Zamiast niego usłyszałam dźwięk klaksonu samochodowego, więc ciekawa wyjrzałam przez okno. Gdy tylko zobaczyłam, czyj samochód tak hałasuje z uśmiechem wyszłam na zewnątrz.
- Wow!
- No nie? - powiedziała z szerokim uśmiechem. - Niedawno go dostałam. Na urodziny. Musiałam go w końcu wypróbować na dłuższej trasie.
- Jest.. świetny! Nic mi o nim nie mówiłaś!
- Bo nie pytałaś. - parsknęła śmiechem i jednym ruchem ręki kazała mi wsiąść do środka. Zrobiłam to, co chciała i od razu odjechałyśmy z piskiem opon.
- Spokojnie! - zaśmiałam się, a ona razem ze mną.


Nim się obejrzałyśmy byłyśmy poza miastem, a co najmniej godzinę później było już po zakupach. Shanon obładowana torbami, a ja miałam tylko o połowę mniej, bądź też nawet  więcej niż połowę.
Poszłyśmy jeszcze na lody.
- Zakupy uważam za udane. - oświadczyła Shanon.
- Ja w sumie też. - powiedziałam z uśmiechem na twarzy. - Dziwię się, że jeszcze masz dość pieniędzy na lody. Obkupiłaś chyba z pół sklepu! - zaśmiałam się, a Shanon mi tylko zawtórowała. 
Siedziałyśmy w małej lodziarni objadając się czekoladowymi, waniliowymi i truskawkowymi lodami.
- Kończ już szybciej, Rose. Zawsze tak wolno jesz? - spytała Shanon. 
Nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się do niej tylko, zajadając się wafelkiem po lodach. Ona również się uśmiechnęła. 
Poczułam przez chwilę, jakby taki dzień z Shanon był dla mnie normą. Jakbym robiła tak dzień w dzień nie przejmując się życiem. Czułam się świetnie. Po raz pierwszy od dawna. Będę jej za to wdzięczna chyba do końca życia. Jestem jej dłużniczką.
Shanon, widząc, że już chusteczką wycieram usta, wstała. Czekała jeszcze chwilę, aż ruszę w stronę wyjścia, by pójść za mną.
Otworzyłam drzwi, i w tym samym czasie chłodne powietrze zawiało mi w twarz. Patrząc przed siebie ujrzałam mężczyznę. Znajomego mężczyznę.
Patrząc na jego twarz wykrztusiłam oszołomiona ciche "przepraszam" i wyszłam z lodziarni.
Czułam na sobie jego wzrok. To on! To ten sam mężczyzna z mojego dziwacznego snu.
Poczułam na sobie rękę Shanon i odruchowo się odwróciłam w jej stronę. Jej twarz nabrała zdziwiony wyraz.
- Co jest? Znasz go?
- Nie, ale... jak wrócimy, to coś ci pokarzę. - powiedziałam i pociągnęłam ją za rękę do samochodu. 
Nadal nie mogła się pozbyć zdziwionego wyrazu twarzy. Nie odzywałyśmy się całą drogę. Ja, bo byłam zajęta analizowaniem i układaniem sobie wszystkiego w myślach, a Shanon... Tego nie mogłam odgadnąć. Czy jest po prostu mocno zdziwiona, czy jest również pogrążona w myślach, nie wiem. 
Wysiadając z samochodu powiedziałam jej oschłym tonem "chodź" i ruszyłam w stronę drzwi z przekonaniem, że pójdzie za mną. I miałam rację. Pobiegłam szybko na górę, a Shanon dotrzymywała mi kroku. Gdy już znalazłam się w pokoju, zaczęłam grzebać w plecaku. 
Wyjęłam zeszyt. Ten sam, w którym jeszcze dzisiaj rysowałam.
- Patrz. - powiedziałam stawiając jej przed twarzą rysunek.
- Przecież to ten sam facet, co z lodziarni. Mówiłaś, że go nie znasz.
- No bo nie znam! Widziałam go we śnie. - zaczęłam wyjaśniać.
Opowiedziałam jej cały sen. Ze wszystkimi detalami. Ta stała z niedowierzaniem w oczach. Nie wierzyła mi. Wiedziałam, że tak będzie. Na początku nie chciałam w niczyich oczach wyjść na wariatkę, ale to nigdy by mnie nie ominęło.
- To bez sensu, Rose. - powiedziała.
- Dobra, nie ważne. Nie chcesz, to nie wierz. - odpowiedziałam jej zrezygnowana.
- Nie to, że nie wierzę, ale to po prostu jest bez sensu. Ryan bijący się z mordercą... Jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić.
- Ale ja mogę.
- To go spytaj.
- I w jego oczach wyjdę na jeszcze większą idiotkę, niż w twoich. Nie, dzięki. - wywróciłam oczami. Shanon westchnęła.
- To ja się go spytam. Ale masz być obok! - powiedziała Shanon kładąc mi rękę na ramieniu.
Chociaż nie chciałam tego robić - zgodziłam się. Shanon miała rację co do jednego: to wszystko jest bez sensu. Strach przed zupełnie nieznanym mi mężczyzną ze snu, sny, w których śmierć moich rodziców została pokazana z jeszcze gorszej perspektywy... Ale musiałam się dowiedzieć, czy po prostu ja wariuję, czy dzieje się ze mną coś bardzo dziwnego. Coś, co można by zobaczyć na filmach Sci - Fi. 
Czy wszystko ze mną dobrze (co jest wątpliwe), czy nie - dowiem się dopiero jutro...


__________________________
Rozdział trochę dziwny, bo pisany był przez kilka dni, więc jak dostrzeżecie coś nie trzymającego się kupy - piszcie. 
Postaram się szybko wszytko sprostować. ;))

7 komentarzy:

  1. Muszę powiedzieć, że bardzo ciekawe, czekam na kolejne rozdziały ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo wciągająca opowieść:) Czekam na kolejne rozdziały...
    Obserwuję i zapraszam na mojego bloga patysia188.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie, fajnie ;D
    Czekamy na kolejne rozdziały;D
    Oczywiście obserwujemy i liczymy na rewanż ;P
    http://quickdance9883.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział-uwielbiam .

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział! Kocham go po prostu! <3 Poinformuj mnie o następnym rozdziale bo czekam na niego z niecierpliwością na moim blogu stories-at.blog.onet.pl :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Ty masz talent, czekam na następne rozdziały.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Naprawdę dobrze napisany rozdział :)) I praktycznie bezbłędny, jeśli już to jakieś malutkie :D Świetne! Czekam na dalsze przygody Rose! :)

    OdpowiedzUsuń