Ile osób odwiedziło bloga? ♥

niedziela, 18 marca 2012

Rozdział 2. ♥

Do końca dnia w szkole nie widziałam Ryan'a. Te jego nagłe zniknięcie mnie trochę zdezorientowało. Trochę się tego wstydzę, ale nie myślałam o niczym innym, niż o nim.
Niby nie ma się czego wstydzić, ale cóż... taka już moja natura. Czy to przeze mnie uciekł z lekcji? Co we mnie było takiego złego? Na te pytania nie uzyskałam żadnej odpowiedzi, chociaż zadałam je tylko samej sobie. Nikomu więcej.
Cały czas, gdy byłam w szkole, to starałam się być sama. Nie chciałam się uczepić Shanon i nie chciałam, by inni uważali mnie za jej ogon. Ale parę razy siadała koło mnie na przerwie, więc nie mogłam przepuścić takiej okazji.
- Shanon.. - zaczęłam niepewnie. - Czy ten Ryan.. Co miałaś na myśli mówiąc "ostatnio bardzo się zmienił"? - zapytałam, a dziewczyna zanim odpowiedziała, parsknęła śmiechem.
- No... Może nie o s t a t n i o  i nie b a r d z o. Czasami miewa takie... hm... Jakby humory. Zazwyczaj da się z nim pogadać. Ale odkąd go znam to zawsze taki był.
- A odkąd go znasz?
- Przeprowadził się tutaj na półtora roku przed tobą.
- Mhm...
I to było na tyle. Już więcej dzisiaj nie rozmawiałam z nią o nim. Nie chciałam, by sobie czegoś przypadkiem nie pomyślała, ale kto wie? Może już sobie zdążyła coś pomyśleć.
Pobiłam swój rekord. Odkąd... stało się, co się stało... dzisiaj ani razu nie polała się łza. Byłam z siebie w pewnym sensie dumna. Czułam, jakbym stopniowo stawała się coraz silniejsza.
Podczas drogi powrotnej do domu znowu zaczęłam się zastanawiać nad całym dniem. A raczej o tym, co się stało na pierwszej lekcji jeszcze na trochę przed pojawieniem się nauczyciela. Nie mogłam uwierzyć w to, że tak nagle wróciły do mnie wspomnienia. Tak odległe wspomnienia. Jeszcze jak mieszkałam pod dachem rodziców, gdy wspominałam sobie po nocach dni, w których byłam jeszcze dzieckiem, nie mogłam w ogóle wychwycić w mojej głowie tych zabaw z Shanon. To było trochę dziwne. Ale może mój mózg zaczyna w końcu tym wspomnieniem okazywać, że jeszcze istnieje, pomyślałam.
Weszłam do domu. Zamknęłam delikatnie drzwi nie chcąc dawać innym znać, że wróciłam. Weszłam powoli po schodach. Gdy już byłam na piętrze tuż przed drzwiami do mojego pokoju, gdy byłam pewna, że już nikt nie da rady mnie zatrzymać, by zacząć rozmowę, typu "jak tam w szkole", wbiegłam do pokoju, jakby ktoś mnie gonił i zamknęłam drzwi. Wzięłam się od razu do odrobienia lekcji.
Nie zajęło mi to długo, bo w starej szkole niektóre z tematów, które zaczęliśmy dopiero tutaj omawiać zdążyliśmy już przerobić. 

W końcu musiałam zostać bez zajęcia, i ten czas nadszedł właśnie teraz. Co kiedyś robiłam, kiedy nie miałam już żadnych zajęć? 
Film? Internet? Nie. Nie miałam ochoty na żadną z tych czynności. Pozostało nic innego, niż najzwyczajniej w świecie włożyć słuchawki do uszu i usiąść na parapecie z kubkiem cappuccino i oddać się całkowicie myślom, których tak unikałam przez jakiś czas...

Nagle, ni stąd, ni zowąd, sceneria przed moimi oczami się zmieniła. Drastycznie. 
Już nie byłam w swoim pokoju. Byłam w lesie. Ciemnym, chłodnym, cichym lesie. Poczułam nagle małe deja vu. Nie byłam pewna, czy moje przeczucie mnie nie myli, ale się przestraszyłam. Bałam się, że przed oczami znów stanie mi ta sama scenka, która zmusiła mnie do opuszczenia mojego kochanego, rodzinnego domu.
Nie myliłam się. Ale wszystko, co widziałam, było przedstawione jakby z innej perspektywy.
Weszłam do namiotu.
Widziałam moich rodziców. Byli w namiocie i bardzo cicho o czymś rozmawiali. Prawie, że szeptem, dlatego też nie mogłam uchwycić wszystkiego z ich rozmowy.
- Zaraz po nas przyjdzie... - powiedziała z nutą strachu w głosie moja mama. - Za dużo wiemy...
- Nie pozwól, by i Rose się dowiedziała. Niech będzie bezpieczna. A jeżeli się jakoś dowie, to niech tego nie okazuje. Niech oni nie wiedzą, że i ona jest w to wszystko wtajemniczona. Obiecaj. - powiedział mój ojciec patrząc się na mnie.
Chciałam już powiedzieć "tato, przecież jestem tutaj!", ale nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Nawet najcichsze jęknięcie nie wyszło z mojego gardła.
- Obiecuję, ale... będę walczył. - usłyszałam. Był to zupełnie nieznany mi głos. W ogóle go nie kojarzyłam.
Widząc łzy spływające po policzkach matki oraz ojca, który bezskutecznie ją pociesza, poczułam, jak po całym moim ciele rozprzestrzenia się ból. Po m o i m ciele, nad którym miałam kontrolę. Tymi oczami, którymi patrzyłam na tę scenkę.. - nie były moje. 
Nagle obraz się rozmazał i pojawiała się inna sceneria. To, co widziałam t y m i oczami zmieniało się w zawrotnej prędkości, ale jeden obraz widziałam dokładnie. 
Ja... a raczej ten ktoś, do kogo należały te oczy, przez które patrzyłam leciał na mężczyznę na pozór nieszkodliwego. Widziałam tylko, że był odziany w długi czarny płaszcz. Miał na sobie również przetarte dżinsowe spodnie i buty, które wyglądały, jakby przed chwilą wyszły ze sklepu. Włosy miał krótkie, nastroszone. Był blondynem. Odcień jego włosów były bliskie brązowi, ale miały do tego koloru jeszcze daleko.
To, co widziałam szybko się zmieniało. Raz niby ja skakałam na tego mężczyznę, raz on. 
Znów rozmazany obraz.
Tym razem ciało, które mną "kierowało" podnosiło się z ziemi. Na około nie było żywej duszy. No.. prawie. W oddali widziałam, jak ów mężczyzna dokonywał mordu na moich rodzicach. Dokonywał egzekucji po kolei, zabijając najpierw matkę. Kazał ojcu się temu przyglądać, a ten patrzył tylko z pogardą na mordercę. Mężczyzna mówił coś do taty. Jakby chciał, żeby mu coś wyjawił, ale ten nie dawał za wygraną. Wyczytałam jedynie z jego ust słowa "Zabij mnie, jeśli musisz. N i c ci nie wyjawię.". Chciałam biec, ale nie mogłam. Czułam jedynie na tym ciele czyjeś ogromne ręce zaciskane na ramionach. Ciągnęły w dół chcąc przycisnąć te ciało z powrotem do ziemi, ale zanim tego dokonano, udało mu się wyrwać i pędzić w kierunku drzew, pomiędzy którymi jest dokonywane zabójstwo.
Niestety... Zanim udało się temu ciału dobiec, mężczyzna zdążył przedziurawić serce mojemu ojcu i od razu uciekł...
To nie był koniec tego snu. Pojawił mi się kolejny obraz. Tym razem spokojny.
Ta postać, przez której oczy widziałam, co widziałam, było widać w wodzie. Fale rozmazywały odbicie w wodzie, ale jednak rozpoznałam tego chłopaka, te jego brązową czuprynę... Zaraz potem nastała ciemność...

Obudziłam się zalana potem, co najdziwniejsze - na swoim łóżku. Oddychałam, jakbym przebiegła ogromny dystans bez zatrzymywania się. Wręcz dyszałam, ale powoli zaczęłam się uspokajać. Policzyłam w myślach do dziesięciu. 1.. 2, 3... 10. Oddychałam już miarowo. 
Ni stąd, ni zowąd zawiało chłodem. Tego powodem było otworzone na szeroko okno. Zsunęłam się powoli z łóżka oszołomiona najdziwniejszym snem w mojej historii. Miewałam już dziwne sny, ale to już była gruba przesada! Pewnie moja podświadomość wysyłała mi jakieś wytłumaczenia, by jakoś wytłumaczyć sobie, tę potworną, chłodną noc. Nie ważne, że to było najbardziej nieprawdopodobne, najbardziej głupie wyjaśnienie pod słońcem.
Pozostawiłam jednak okno uchylone. Mój mózg wręcz domagał się dotlenienia.
Przygnieciona tym, co się działo we śnie, usiadłam na łóżko. Kolana się pode mną uginały, więc wiedziałam, czego mi było teraz najbardziej potrzeba.
Wspięłam się na sam środek łóżka i powoli, pod ciężarem myśli położyłam głowę, już nie na poduszkę. Nie była mi teraz wcale potrzebna.

Obudziłam się zaskakująco szybko, nawet jak na mnie. 6:21. Normalnie, to bym poszła spać dalej pod pretekstem "pięciu minut", ale byłam zbyt rozbudzona. Nie było mowy, bym zasnęła.
Wyszłam z domu o 7:05, a w szkole byłam dziesięć minut później. Mogłabym mieć w końcu swój własny samochód, pomyślałam. Ale nie będę wymuszać na Emmie wydatki. Kiedyś sama na niego zarobię, ale najpierw muszę znaleźć pracę...
Do pracy za bardzo się nie rwałam. Wolałam poczekać jeszcze jakiś czas. Szczerze mówiąc, już od wiadomego momentu nie pałam entuzjazmem. Chciałabym to już zmienić, ale pracy się nie tykam. Może znajdę jakąś lepszą opcję...
Szybkim krokiem przeszłam przez próg szkoły. Równie szybko znalazłam się przy swojej szafce. Krzątałam się przy niej jak najdłużej się dało, ale szybko zrezygnowałam. Głośno wypuszczając powietrze z płuc oparłam się o jedną z szafek i wlepiłam wzrok w posadzkę. Poczułam, jakbym miała puste oczy. 
- Przepraszam. - usłyszałam oschłe słowo. Spojrzałam na niego, podążając za głosem. Znów poczułam lekki zawał, taki sam, jak tamtej pamiętnej nocy. Moje ciało, poczynając na opuszkach palców u rąk, kończąc na stopach zalała fala ciepła. Wytrzeszczyłam na niego oczy i wydałam z siebie cichy jęk. Zanim do mojego umysłu doszły informacje, jak moje ciało zareagowało na chłopaka, ten na pewno zdążył wyłapać w wyrazie mojej twarzy ten strach.
Po chwili spojrzał na mnie równie przestraszonymi oczami.
- Nie mogę dojść do szafki... - wytłumaczył mi, a ja powoli nie spuszczając z niego wzroku odsunęłam się do tyłu. Gdy byłam w bezpiecznej - jak dla mnie - odległości odwróciłam się do niego tyłem i poszłam przed siebie. Skręcając w prawo w stronę schodów spojrzałam się na niego niepewnie. Nadal się patrzył na mnie nie zmieniając wyrazu twarzy.
To był Ryan.
Nie wiedziałam, że przez jeden sen ten chłopak może mi się wydać straszny. Nie... To nie strach mną zawładną. Po prostu byłam w szoku. To jego widziałam w tym śnie przedstawiającym historię śmierci moich rodziców z zupełnie innej perspektywy. Z jego perspektywy. Ale nie mogłam go o to zapytać, bo co bym powiedziała? "Hej, śniłeś mi się, ratowałeś moich rodziców."? Niee.. Idiotki z siebie jeszcze nie zamierzałam robić.
Znów dzisiejszego dnia wypuściłam powietrze opierając się o poręcz schodów. Odwróciłam się z zamkniętymi oczami, by oprzeć się o poręcz, ale gdy otworzyłam oczy niemal nie podskoczyłam ze strachu.
- Co ty tak wcześnie w szkole robisz? - spytała z ustami wygiętymi w serdecznym uśmiechu. Parsknęłam śmiechem.
- To samo, co ty. - odwzajemniłam jej uśmiech. 
- No dobra, a tak na serio?
- Wcześnie wstałam...
- Ej.. - zaczęła patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem. - Coś się stało?
- Nic.. Źle spałam. - spuściłam wzrok. Nie kłamałam, ale jednak czułam, że to robię.
- Przestań. Przecież widzę, że coś cię trapi.
- Może później ci powiem.. - wiedziałam dobrze, że nie chcę jej mówić, ale musiałam się jakoś uciec od tego chociaż nawet na chwilę. Wiedziałam niestety, że nie zapomni, ale jednak miałam w głębi serca tę nadzieję...
Odeszłam, niby mając coś załatwić. Weszłam na górę po schodach i skierowałam się na ławki.
Musiałam czymś zająć ręce. Czymkolwiek, byle by mieć też na czym skupić wzrok. 
Wyjęłam więc z torby brudnopis. Zaczęłam bazgrać coś, co chodziło mi po głowie. Czułam się trochę, jakbym rysowała, jak opętana. Szybkie i precyzyjne ruchy mojej dłoni to dla mnie coś nowego. Czułam, że ręce dokładnie wiedzą, co rysować, w przeciwieństwie do mnie.
Już wiedziałam, co rysuję. Te nic nie warte kreski zaczęły powoli nabierać kształtu.
Zaczęły przypominać tamtego mężczyznę ze snu.
- Ładnie rysujesz.
Spojrzałam na mojego rozmówcę i momentalnie zamknęłam zeszyt. Ryan.
- Em... dzięki. - powiedziałam, patrząc wszędzie, tylko nie na niego.
- Kto to był? - jego ton głosu nadal był dziwnie spokojny.
- Nie wie..
- Na pewno wiesz. - przerwał mi Ryan ostrym tonem. Spojrzałam się na niego z wielkimi oczami.
- Nie, nie wiem. Po prostu mi się przyśnił, dobra? Nie musisz wszystkiego wiedzieć. - odparłam takim samym tonem i odeszłam.
Dzwonek. Na szczęście. Nie musiałam już się ukrywać, ale niestety musiałam iść na lekcję.


Koniec lekcji. Gdy wyszłam ze szkoły zatrzymała mnie Shanon.
- Hej, Rose!
Odwróciłam się. Biegła w moją stronę machając do mnie.
- Hm?
- Może masz ochotę na zakupy? - uśmiechnęła się miło. Aż zrobiły jej się maleńkie zmarszczki w kącikach oczu.
- No jasne, czemu nie? Gdzie i kiedy?
- Może dzisiaj? Pojedziemy do większego miasta. Tam jest mnóstwo świetnych sklepów. - powiedziała, jakby z podnieceniem w głosie.
- No dobra. - powiedziałam z większym od niej spokojem.
Szłyśmy razem jeszcze trochę. Powiedziała, że wpadnie po mnie za godzinę.
Poszłam się przebrać. Na wypad na miasto fioletowa tunika i dziurawe dżinsy powinny wystarczyć, pomyślałam. 
W końcu miałam szansę wyrwać się z tego miasta choć na chwilę. W końcu miałam szansę zapomnieć o całym świecie i zająć się czymś, co, zgodnie z przesądami, uspokaja kobietę. Teraz bym z chęcią uściskała za to Shanon, ale jej nie było.
Zaraz miała przyjść.
Dostałam smsa. Spojrzałam na ekran. Shanon, "Zaraz będę, szykuj się".
Dwa razy powtarzać mi nie musiała. Założyłam trampki i usiadłam w salonie czekając na dzwonek. Ale jednak go nie usłyszałam.
Zamiast niego usłyszałam dźwięk klaksonu samochodowego, więc ciekawa wyjrzałam przez okno. Gdy tylko zobaczyłam, czyj samochód tak hałasuje z uśmiechem wyszłam na zewnątrz.
- Wow!
- No nie? - powiedziała z szerokim uśmiechem. - Niedawno go dostałam. Na urodziny. Musiałam go w końcu wypróbować na dłuższej trasie.
- Jest.. świetny! Nic mi o nim nie mówiłaś!
- Bo nie pytałaś. - parsknęła śmiechem i jednym ruchem ręki kazała mi wsiąść do środka. Zrobiłam to, co chciała i od razu odjechałyśmy z piskiem opon.
- Spokojnie! - zaśmiałam się, a ona razem ze mną.


Nim się obejrzałyśmy byłyśmy poza miastem, a co najmniej godzinę później było już po zakupach. Shanon obładowana torbami, a ja miałam tylko o połowę mniej, bądź też nawet  więcej niż połowę.
Poszłyśmy jeszcze na lody.
- Zakupy uważam za udane. - oświadczyła Shanon.
- Ja w sumie też. - powiedziałam z uśmiechem na twarzy. - Dziwię się, że jeszcze masz dość pieniędzy na lody. Obkupiłaś chyba z pół sklepu! - zaśmiałam się, a Shanon mi tylko zawtórowała. 
Siedziałyśmy w małej lodziarni objadając się czekoladowymi, waniliowymi i truskawkowymi lodami.
- Kończ już szybciej, Rose. Zawsze tak wolno jesz? - spytała Shanon. 
Nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się do niej tylko, zajadając się wafelkiem po lodach. Ona również się uśmiechnęła. 
Poczułam przez chwilę, jakby taki dzień z Shanon był dla mnie normą. Jakbym robiła tak dzień w dzień nie przejmując się życiem. Czułam się świetnie. Po raz pierwszy od dawna. Będę jej za to wdzięczna chyba do końca życia. Jestem jej dłużniczką.
Shanon, widząc, że już chusteczką wycieram usta, wstała. Czekała jeszcze chwilę, aż ruszę w stronę wyjścia, by pójść za mną.
Otworzyłam drzwi, i w tym samym czasie chłodne powietrze zawiało mi w twarz. Patrząc przed siebie ujrzałam mężczyznę. Znajomego mężczyznę.
Patrząc na jego twarz wykrztusiłam oszołomiona ciche "przepraszam" i wyszłam z lodziarni.
Czułam na sobie jego wzrok. To on! To ten sam mężczyzna z mojego dziwacznego snu.
Poczułam na sobie rękę Shanon i odruchowo się odwróciłam w jej stronę. Jej twarz nabrała zdziwiony wyraz.
- Co jest? Znasz go?
- Nie, ale... jak wrócimy, to coś ci pokarzę. - powiedziałam i pociągnęłam ją za rękę do samochodu. 
Nadal nie mogła się pozbyć zdziwionego wyrazu twarzy. Nie odzywałyśmy się całą drogę. Ja, bo byłam zajęta analizowaniem i układaniem sobie wszystkiego w myślach, a Shanon... Tego nie mogłam odgadnąć. Czy jest po prostu mocno zdziwiona, czy jest również pogrążona w myślach, nie wiem. 
Wysiadając z samochodu powiedziałam jej oschłym tonem "chodź" i ruszyłam w stronę drzwi z przekonaniem, że pójdzie za mną. I miałam rację. Pobiegłam szybko na górę, a Shanon dotrzymywała mi kroku. Gdy już znalazłam się w pokoju, zaczęłam grzebać w plecaku. 
Wyjęłam zeszyt. Ten sam, w którym jeszcze dzisiaj rysowałam.
- Patrz. - powiedziałam stawiając jej przed twarzą rysunek.
- Przecież to ten sam facet, co z lodziarni. Mówiłaś, że go nie znasz.
- No bo nie znam! Widziałam go we śnie. - zaczęłam wyjaśniać.
Opowiedziałam jej cały sen. Ze wszystkimi detalami. Ta stała z niedowierzaniem w oczach. Nie wierzyła mi. Wiedziałam, że tak będzie. Na początku nie chciałam w niczyich oczach wyjść na wariatkę, ale to nigdy by mnie nie ominęło.
- To bez sensu, Rose. - powiedziała.
- Dobra, nie ważne. Nie chcesz, to nie wierz. - odpowiedziałam jej zrezygnowana.
- Nie to, że nie wierzę, ale to po prostu jest bez sensu. Ryan bijący się z mordercą... Jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić.
- Ale ja mogę.
- To go spytaj.
- I w jego oczach wyjdę na jeszcze większą idiotkę, niż w twoich. Nie, dzięki. - wywróciłam oczami. Shanon westchnęła.
- To ja się go spytam. Ale masz być obok! - powiedziała Shanon kładąc mi rękę na ramieniu.
Chociaż nie chciałam tego robić - zgodziłam się. Shanon miała rację co do jednego: to wszystko jest bez sensu. Strach przed zupełnie nieznanym mi mężczyzną ze snu, sny, w których śmierć moich rodziców została pokazana z jeszcze gorszej perspektywy... Ale musiałam się dowiedzieć, czy po prostu ja wariuję, czy dzieje się ze mną coś bardzo dziwnego. Coś, co można by zobaczyć na filmach Sci - Fi. 
Czy wszystko ze mną dobrze (co jest wątpliwe), czy nie - dowiem się dopiero jutro...


__________________________
Rozdział trochę dziwny, bo pisany był przez kilka dni, więc jak dostrzeżecie coś nie trzymającego się kupy - piszcie. 
Postaram się szybko wszytko sprostować. ;))

czwartek, 15 marca 2012

Rozdział 1. ♥

- Dzieciaki, czy wszystko dobrze? - spytała z troską w głosie Emma - moja ciotka. - Może pomóc wam wnieść bagaże na górę?
Cała Emma... Chociaż miała własne problemy, dodawała sobie jeszcze problem z dzieciakami, z którymi nie widziała się od dawna. W ogóle się nie kontaktowała. Mimo to była kochana. Zawsze, kiedy do niej się przyjeżdżało, dbała o nas, jak o własne dzieci. Zawsze to w niej uwielbiałam.
- Nie, dziękuję Emmo. Poradzę sobie. - obdarzyłam ją wymuszonym uśmiechem, ale chyba tego nie zauważyła. Nie pojawiła się na jej czole ani jedna zmarszczka oznaczająca zmartwienie. Ucieszona moją udaną grą aktorską wzięłam bagaż w ręce i poszłam na górę. Andrew nie poszedł w moje ślady. Zaraz po tym, jak Emma obdarzyła mnie swoją troską, on zobowiązał się do tego, że zapisze mnie do szkoły. Nie musiał tego robić. To nie należało do jego obowiązków, ale po tym wszystkim nie miałam zamiaru mu nic nie mówić, bo nie chciałam go denerwować. Nie widziałam w powiedzeniu mu, że nie musi się obarczać takimi zadaniami nic złego, ale nigdy nic nie wiadomo. 
Od razu zaczęłam się rozpakowywać. Nie chciałam się zadręczać myślami, więc wszytko robiłam bardzo dokładnie. Chciałam zapewnić sobie zajęcie aż do obiadu i udało się. 
Już jutro miałam pójść do nowej szkoły. Z tym nie miałam problemu, tak samo, jak z miastem. Znałam je aż za dobrze. Chociaż nie widziałam się z Emmą jakiś czas, a dokładniej rok, to nie udało mi się zapomnieć, co gdzie się tu mieści. Nikt nie musiał mnie również oprowadzać po szkole, bo jak w wakacje przyjeżdżaliśmy tutaj w odwiedziny, to zdążyłam się zaprzyjaźnić z pewną dziewczynką w moim wieku. Tylko jak ona miała na imię? Cóż... Tego niestety nie pamiętam, ale mogę przed nią udawać, że w ogóle jej nie pamiętam, chociaż wątpię, że ją rozpoznam. Nie miałam zwykle dobrej pamięci do twarzy osób, które nic konkretnego nie wniosły do mojego życia. Wtedy ta dziewczynka za dużo nie wniosła, poza swoją przyjaźnią, ale niestety ludzie się zmieniają. Nie mam co liczyć na to, że rozpoznam w jakiejś obcej dziewczynie tej przyjaznej osobowości.
Kończyłam już się rozpakowywać. Została mi tylko jedna rzecz do wyjęcia.
Ostrożnie wyjęłam z torby ramkę ze zdjęciem. Była na nim moja rodzina w komplecie. 
Zaczęłam znowu myśleć nad tym wszystkim, co mnie spotkało w takim krótkim czasie. Za dużo tego nie było, ale to jedno wydarzenie zmieniło na zawsze pogodną brunetkę o kruczoczarnym spojrzeniu. Bezpowrotnie. Ale miałam jednak w głębi serca nadzieję, że ona jednak wróci. 
Podeszłam do okna z ramką w ręce. Nie mogłam oderwać od zdjęcia w niej zamieszczonej wzroku. Nie, dopóki nie zorientowałam się, że skapnęła na nią jedna łza. Zaraz potem druga. Nie miałam pojęcia, że płaczę, dopóki nie zauważyłam, że ramka zaczyna być mokra. Nie mogąc już dłużej na to patrzeć oparłam rękę z ramką o parapet i dalej łkałam w ciszy. Z tego stanu wyrwał mnie mój brat.
- Rose...
Nie odpowiedziałam mu. Nawet na niego nie spojrzałam. Nie mogłam. Po prostu nie mogłam ani nie chciałam, aby zobaczył moje łzy, chociaż doskonale wiedział, co się ze mną teraz dzieje. 
Bardzo dobrze wiedząc, że nie jestem w stanie nic zrobić podszedł do mnie i jedną ręką objął mnie za ramię delikatnie przyciskając do siebie.
- Pproszę.. obudź mnie z tego ko.. koszmaru.. - wykrztusiłam z siebie przez łzy. - Uszczy... pnij mnie.. Proszę...
Teraz on nic nie powiedział. Nie warto było. Żadne słowa nie zdołały mnie wyrwać ze stanu, w którym się teraz znajdywałam, i z którego nie wyjdę przez długi czas... Przyciągną mnie jedynie mocniej do siebie i głęboko westchnął. 
- Wszystko będzie dobrze... obiecuję. - wyszeptał ledwie usłyszalnie. To nie było do mnie, ale i tak skinęłam głową.
Nawet gdy wyszedł z mojego nowego pokoju, ja nie przestałam płakać. Musiałam sobie w końcu ulżyć. Tamta noc była najgorszą w moim życiu, więc łkanie, to było najlepsze, co mogłam w tej chwili zrobić. Następny krok: Wziąć się w garść.
Poszłam do łazienki na naszym piętrze obmyć twarz, a następnie na dół po schodach na obiad. Zagryzając wargi dotarłam na miejsce i powoli zabrałam się do jedzenia. 
Przez ten rok zdążyłam zapomnieć, jak Emma cudownie gotuje. Mogłaby to robić do gotowania, ale wolała zajmować się domem. Bardzo to lubiła. Kiedyś, kiedy się denerwowała na mnie i na brata za to, że zbiliśmy jej wazon - ona z ustami wykrzywionymi w uśmiechu brała się od razu do sprzątania. Kiedy byliśmy głodni - ona gotowała nam to, co nam się żywnie podobało. Oczywiście pod warunkiem, że ma w domu składniki, ale nawet to nie było problemem, bo zawsze byliśmy dość skromni. Kiedy byliśmy u niej nocować w prawie każde wakacje, to gdy bawiliśmy się na dworze, ona zajmowała się ogrodem. Dzięki swoim upodobaniom miała piękny dom. Jak z bajki, a nawet lepszy. Zawsze lubiłam do niej przyjeżdżać, bo u niej zawsze czułam się jak mała księżniczka, a Andrew był moim giermkiem, lub czasami nawet koniem.
O takich latach teraz mogę tylko pomarzyć, ale na szczęście to mi nie sprawiało bólu. Marzenia są dla mnie dobrą rzeczą. Zawsze przed snem pomagały mi zapomnieć o lęku przed sprawdzianem, lub lekcją z wiecznie niezadowolonym nauczycielem języka angielskiego.

Dzień minął bardzo szybko. Za oknem nie było widać nic, poza światłami latarni. Postanowiłam posiedzieć na laptopie, który dostałam od rodziców na moje ostatnie urodziny spędzone z nimi, a zaraz potem iść spać ze słuchawkami w uszach i odejść w krainę marzeń...

- Rose, obudź się, bo spóźnisz się już pierwszego dnia do szkoły. - ktoś delikatnie szturchał mnie w ramię. To była Emma. 
Od razu ją posłuchałam i szybko, choć na początku trochę zszokowana, podreptałam do szafy po ubrania, do łazienki przyszykować się i takie tam.
Wyszykowana wyszłam szybko z domu, by uniknąć troskliwej Emmy lub Andrew, którzy chętni byliby mnie podwieźć. Dla zdrowia wolałam pójść z buta. W końcu to nie było wcale tak daleko.
Moja nowa szkoła..., pomyślałam, gdy tylko doszłam do murów szkoły średniej.
Muszę w końcu przełamać te pierwsze lody.. Później będzie już z górki.
Szłam jak zwykle powoli. Marzyłam tylko o powrocie do domu i zaszyciu się w moim pokoju. Do domu... Trochę dziwnie było mi teraz myśleć o domu, w którym mieszkają teraz tylko Andrew, Emma i Phil - mąż Emmy, jako m o i m domu. Było to dla mnie dziwne, ale nie na tyle, żebym się do tego szybko nie przyzwyczaiła. Trochę to potrwa, ale w końcu się przystosuję.
Gdy przekroczyłam próg szkoły zadzwonił dzwonek. Nie wiedziałam co gorsze: Wejść do sali razem ze wszystkimi, czy wejść spóźniona parę sekund i czuć na sobie spojrzenia całej klasy. Pierwsza opcja bardziej mi odpowiadała. Przyśpieszyłam na kroku. Wręcz biegłam, ale i tym sposobem niepotrzebnie zwróciłam na siebie uwagę. Nauczyciela jeszcze nie było, a ja byłam jedyną osobą, która odbiegała od reszty. Świetnie, pomyślałam. Właśnie temu chciałam zapobiec. 
Poszłam w stronę pierwszej wolnej ławki. Chciałam znaleźć się jak najbardziej na tyłach, ale było jedynie wolne miejsce w rzędzie wysuniętym bardziej pod okno mniej więcej po środku. Usiadłam tam stawiając torbę z lekkim hukiem na ziemi i starałam się odbiec myślami jak najdalej stąd. 
Niestety nie było to do końca możliwe. Ledwie zaczęłam myśleć o byle czym, a z próby wpadnięcia w trans wyciągnęła mnie ruda, średniego wzrostu dziewczyna. 
- Hej, jesteś tu nowa, co? - odezwała się dziewczyna, a ja mimowolnie spojrzałam jej w oczy. Miała oczy koloru głębokiego błękitu. Były strasznie przenikliwe, ale mimo to miło się w nie patrzyło. Uspokajało to... a przynajmniej mnie.
- A wyglądam, jakbym była stąd? - zażartowałam z nadzieją, że zrozumie moje suche teksty. Wspomogłam się miłym uśmiechem, który dziewczyna na szczęście odwzajemniła.
- Nie, - przeciągnęła słowo przez śmiech. - ale wydajesz mi się dziwnie znajoma.. Czy my się gdzieś nie widziałyśmy?
- Nie wiem, kiedyś często bywałam w tym mieście.
- Hm... - zamyśliła się. - Jesteś rodziną Emmy?
- Ee... tak. Znasz ją? - zamurowała mnie trochę tym pytaniem, ale starałam się tego nie okazywać.
- To w takim razie musiałyśmy się kiedyś bardzo dobrze bawić. Nigdy nie zdarzyło mi się skojarzyć jakiejś nudnawej osoby. Jestem Shanon. - wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Rose. - odpowiedziałam i chwyciłam ją za rękę. W tej samej chwili stało się coś dziwnego. Przed oczami stanął mi obraz. Czułam się przez chwilę, jakbym śniła, ale to było zbyt realne.
Widziałam dwie małe dziewczynki. Bawiły się beztrosko w pobliskim parku w Reno. Ganiały radośnie za małym pieskiem.
- Rose, przestań ganiać tego pieska, bo ja cię złapię! - zaśmiała się ruda dziewczynka z uroczymi loczkami i pobiegła za małą brunetką.
Dziewczyna o krótkich brązowych prostych włosach zatrzymała gonitwę za szczeniaczkiem zdezorientowana i odwróciła się, by poszukać wzrokiem swoją rozmówczynię. Gdy ją znalazła zaśmiała się i zaczęła biec do tyłu. Zanim dziewczyna z loczkami zdążyła dogonić drugą, było słychać przeraźliwy pisk. To brunetka się przewróciła. Dziewczynka imieniem Shanon widząc to szybko przyśpieszyła. Małej Rose płynęły po policzkach łzy. Spojrzała na swój łokieć i wybuchnęła donośniejszym płaczem. Shanon podbiegła do niej i ją mocno objęła. 
- Rose, nic ci nie jest? Rose? Rose!
Wybudziłam się cała zszokowana. Ostatnie zdanie nie było wypowiadane w moim "śnie", tylko to było na prawdę. A co do snu, był dziwny... Tam byłam ja i Shanon... Czy to możliwe, że tak nagle tak odległe wspomnienia powróciły?
- Rose..? - potrząsnęła mną Shanon. Spojrzałam z powrotem na nią. Patrząc ponownie w jej uspakajające oczy dostrzegłam kątem oka, że za moją "nową" koleżanką stoi, a raczej siedzi na ławce za nią chłopak. Gdy weszłam do sali nie widziałam go. Musiał wejść podczas mojego przedziwnego snu.
- Co ci się stało? Wydawałaś się... nieobecna. - powiedziała z troską w głosie Shanon.
- N... nie, nic... - powiedziałam i odruchowo spojrzałam znowu na tego chłopaka. Już się nie patrzył. Na szczęście... Nie lubiłam zwracać na siebie większej uwagi. W ogóle tego nie lubiłam. Po chwili sobie coś uświadomiłam... Przecież Shanon darła się do mnie, jakbym była nieprzytomną ofiarą wypadku! Od razu się rozejrzałam po sali. Uff, pomyślałam. Nikt się na mnie nie patrzy. Przelatując wzrokiem po każdym w sali nie zauważyłam nawet tego chłopaka. Dziwne, może mi się zdawało, pomyślałam.
- Shanon...? - spytałam, usiłując zadać pewne pytanie.
- Hm?
- Kim był ten chłopak, no... Ten wysoki brunet, duże mięśnie, i w ogóle...? - od razu, gdy zapytałam to pytanie spaliłam się ze wstydu. Co mogła ona sobie pomyśleć?
- Ah.. To Ryan... Jeśli masz ochotę do niego zagadać.. czy coś... to lepiej uważaj, co mówisz. Ostatnio bardzo się zmienił. Naskoczył na mnie, jak tylko spytałam się go, czy da mi spisać pracę domową. - uśmiechnęła się sztucznie, ale przez chwilę, bo zaraz potem odwróciła głowę w stronę drzwi. Zaciekawiona też spojrzałam w tamtą stronę, ale nie byłam uradowana tym widokiem. Nauczyciel przyszedł, co oznaczało koniec wolności...

Prolog

Nic nie jest idealne. A już na pewno nie życie. Ludzie tylko na pozór wyglądają na szczęśliwych, ale kto wie, co się dzieje w ich domach, w szkole, jakie dramaty przeżywają? Zawsze, ale to z a w s z e ludzie ukrywają swoje prawdziwe emocje, bo nie chcą żadnej litości. Bo co to za przyjemność dostać się do najlepszej uczelni, bo wszyscy wiedzą, że twoje życie jest beznadziejne i to jest twoje największe marzenie? No właśnie. Ż a d n e.
Nikt nie chce litości, nawet od najbliższych. Chcą być traktowani równo.
Ale też nie o litość tu chodzi. Praktycznie każdy człowiek nie okazuje zbyt dużo uczuć, bo chcą mieć życie idealne. Ale przecież takowe nie istnieje. Najwięksi klasowi clowni zachowują się tak, a nie inaczej, ponieważ chcą chociaż w szkole być szczęśliwi, podczas gdy pijani rodzice mogą bić ich nawet za najmniejsze przewinienie. 
Najbardziej lubiane dziewczyny często na filmach są pokazywane jako egoistki bez uczuć i często główna bohaterka dowiaduje się, że w domu nikt nie zwraca na nią uwagi. Zawsze coś się dzieje, ale nie wokół niej.
Ok.. koniec już o tym.

Właśnie jechałam samochodem razem z starszym bratem do Reno w stanie Nevada. Brat oczywiście prowadził. Patrząc przez okno pogrążona w myślach byłam w dalekiej przeszłości. Wspominałam moje chyba najszczęśliwsze czasy. Moje dzieciństwo. Czasy, w których chodziłam z rodzicami na pikniki kilka razy w miesiącu do najbardziej odległych otoczonych zielenią miejsc, o których nawet nie śnili najbardziej znani bajarze, którzy swoimi opowiastkami zachwycali młodsze pokolenia na długo po swojej śmierci.
Było przecudownie. Moi rodzice zawsze prowadzili mnie do miejsc, o których nikt nie miał pojęcia. W gęstym lesie, nieopodal gór, pewnie na długo przed moimi narodzinami znaleźli ogromny wodospad. Wokoło rosły różnorodne kwiaty, których zapach czuć było od razu, gdy się weszło na polanę. Piękne wspomnienia...
Ale zaraz potem od razu przypomniała mi się najgorsza scena, której na pewno nie zapomnę. Nigdy.
To było niedawno. Jakieś 5 miesięcy temu.
Wspinaliśmy się po różnych leśnych najwyższych "górach" w poszukiwaniu miejsca na rozstawienie namiotów. Mój brat - Andrew, mama, tata i ja. Andrew jak zwykle rzucał jakieś teksty, z których wszyscy się śmiali.
W końcu dotarliśmy na górę i szybko znaleźliśmy miejsce, w którym mieliśmy się rozstawić.
- Andrew, pójdźcie z Rose nazbierać trochę drewna. - powiedział mój tata z uśmiechem na twarzy.
Odwzajemniliśmy go i od razu poszliśmy w głąb lasu, którego można było z łatwością wypatrzeć, gdy się weszło na wzniesienie. Minęło zaledwie 10 minut, a mieliśmy ręce pełne drewna.
Gdy wróciliśmy na miejsce poczułam w sercu jakby zawał, trochę podobny do tego, kiedy się nie wyczuje w kieszeni telefonu, ale niestety dłuższy. Przeraziłam się nie na żarty i Andrew prawdopodobnie też, bo na naszym obozowisku nie było śladu po mamie i tacie. Nie było słychać nawet rozmowy w namiocie, więc rzuciliśmy patyki na ziemię poszliśmy ich szukać.
Szukaliśmy chyba z godzinę i nic. Ani żywej duszy. Byliśmy tutaj tylko my - ja i mój brat. 
W końcu dotarliśmy do stromego urwiska, na który gdzieś w połowie łagodnie zmienia się z powrotem w zwykły las. Tam ich również nie było. 
Zrezygnowani wróciliśmy do naszego obozowiska. Zrozpaczeni i wyczerpani usiedliśmy na ziemi. Łzy napłynęły mi do oczu i mimowolnie spłynęły po policzkach. W równym rytmie skapywały na ziemię. Poczułam pustkę. Starając się oddychać miarowo wytarłam rękawem łzy i powoli spode łba spojrzałam na Andrew. Wpatrywał się w ziemię pustymi oczami. Mokre policzki świeciły mu się w świetle księżyca. Na nowo poczułam ten ból w sercu, ale tym razem powstrzymałam łzy.
- Co... robimy...? - spytałam nadal próbując powstrzymać łzy.
Brat powoli spojrzał na mnie nic przez chwilę nie mówiąc, jakby nadal był pogrążony w myślach.
- Idziemy spać. Jest już za późno, byśmy... dalej szukali.
Andrew wstał i powoli pokierował się w stronę namiotu. Już na wejściu zatrzymał się. Stał jak wryty i nic nie mówił.
Zdezorientowana wdarłam się przed niego do namiotu i znowu przeżyłam "zawał". Łzy na nowo zaczęły spływać. W naszym namiocie leżeli nasi rodzice! Martwi, cali we krwi. Wybiegłam w płaczu przed namiot i dopiero wtedy zauważyłam krew ciągnącą się od naszego namiotu w głąb lasu. Dlaczego nie słyszeliśmy krzyków? Dlaczego n i c nie słyszeliśmy? Przecież nie byliśmy wcale tak daleko od miejsca zdarzenia. A nawet gorzej. To coś mogło zaatakować nawet nas. Skoro wyszło z lasu zostawiając ciała mamy i taty, to pewnie też tam wrócił. Moglibyśmy stać się następnymi ofiarami.
Nie mając już siły padłam na ziemię na kolana. Patrząc niewidzącymi oczami na ziemię ponownie zaczęłam płakać, tyle że znacznie gorzej. Dopiero teraz dotarło do mnie, że nie mam już nikogo, poza Andrew. Co prawda mieliśmy gdzieś tam rodzinę, ale nie chciałam z nimi zamieszkać. Nie chciałam, by widzieli, jak kompletnie sobie nie radząc leżę w domu. Nie...

Z powrotem wracając do rzeczywistości powróciłam do patrzenia przez okno. Wspominając tamten dzień na nowo moje oczy napełniły się łzami, ale tym razem nie pozwoliłam im popłynąć. Przygryzając wargi zapobiegałam temu niechcianemu skutkowi. Dziwny sposób, ale bardzo dobrze działał.

Chociaż kompletnie nie chciałam wyprowadzać się do żadnej rodziny, to jednak Andrew mnie nakłonił. Jechaliśmy do Reno do rodziny, którą chyba najbardziej lubiłam. W tamtym domu, w którym miałam sypiać, mieszkała ciocia ze strony mamy. Ma ona również męża. To, że go nie znam nie robi mi żadnego problemu, bo on pracuje w Europie na budowie. Zarabia mnóstwo na ich życie i takie tam...

Patrząc się na rozmazaną, wielką zieloną plamę za oknem, starałam się o niczym nie myśleć. Za dużo bólu zostawiłam za sobą i nie chciałam, by mnie zbyt prędko dogonił i sprawiał mi ból do końca mojego życia.

Nova. ♥

Heej.
Jak już się pewnie domyślacie, będę tutaj pisała opowiadanie. ;))
Mam jeszcze jednego bloga, w którym jak na razie nie mam pomysłu, jak rozwinąć czwarty rozdział, a w nocy po obejrzeniu mojego ulubionego serialu "The Vampire Diaries" wpadł mi do głowy pomysł na nowe opowiadanie. 
Jego główną bohaterką będzie Rose Carter. Poznacie ją już na samym początku. Te wszystkie wydarzenia, o których będziecie mogli przeczytać tutaj będą przeżyciami Rose. 

Nowi bohaterowie, którzy będą odgrywali równie ważną rolę w tym opowiadaniu poznacie później, ponieważ nie chcę wam psuć niespodzianki. ;))

Mam nadzieję, że prolog, którego zaraz zacznę pisać - spodoba wam się. Myślałam o nim pół nocy i wydaje mi się, że jest dobry, ale są różne gusta, więc chciałabym, abyście skomentowali go, jak i również następne rozdziały. :D