Ile osób odwiedziło bloga? ♥

środa, 21 listopada 2012

Długa przerwa?

Cześć, Mordeczki! Jeśli jeszcze to czytacie (w co wątpię, po tak długiej nieobecności też bym pomyślała, że blog jest opuszczony), to wiedzcie, że ta długa przerwa jeszcze trochę potrwa.
Po 1. Wena do tego opowiadania mnie opuściła i szukam inspiracji w innych książkach. Przeczytałam przez ten czas wiele książek, ale te wszystkie style różnych autorów mi się nieco pomieszały i gdy próbowałam coś napisać, wychodziło jedno wielkie g**no. To, co wtedy napisałam było bez sensu i gdy potem to czytałam, nie wiedziałam czy się śmiać, czy płakać. Również nie wiem, jak dalej ma się potoczyć ta historia. Znam już mniej-więcej jej koniec, ale środek jest równie ważny. Żeby potoczyć akcję do takich skutków, jakie sobie już wymyśliłam, potrzeba naprawdę dobrej weny twórczej oraz niezłe zasoby słów, co u mnie też trochę leży (jaka byłaby przyjemność z czytania, jeśli w trzech zdaniach pod rząd byłoby takie samo określenie?).

Po 2.
Brak czasu. Teraz jestem w ostatniej klasie gimnazjalnej (wiem, w wakacje mogłam sobie napisać rozdziałów na zapas, ale do tego potrzeba niestety weny) i mam mnóstwo lekcji do odrobienia, projekt, nauka do kartkówek i sprawdzianów, prace domowe oraz jakiś odpoczynek by się przydał... Codziennie ze szkoły wracam zmęczona i jeśli wchodzę na laptopa, to tylko dla przyjemności. W końcu trzeba muzyki posłuchać, żeby nie zwariować w tym natłoku pracy.

Tak więc spróbuję znaleźć czas dla tego opowiadania w święta. Może będzie wtedy zimno, a ja nie siedzę długo na dworze, gdy marzną mi policzki. A wy, jeśli czytacie jeszcze mojego bloga, zostawcie komentarz, żebym wiedziała, że nie będę pisała tego tylko i wyłącznie dla siebie. Gdyby jednak tak było, równie dobrze mogę z tym zaczekać do następnych wakacji. Mi się nie śpieszy, ale ludzie ciekawi dalszego rozwoju wydarzeń nie będą czekać wiecznie.

xoxo.

niedziela, 19 sierpnia 2012

Rozdział 4. ♥

Dziennik Ryana.
Długo nie pisałem. Nie mogłem.
Może po prostu to wszystko opiszę. Muszę się komuś wygadać, bo nie wiem, czy dłużej wytrzymam. Ale nie mogę nic nikomu powiedzieć. Nikomu po prostu nie ufam...

Jakiś czas temu nastąpił atak. Wiedziałem, że kiedyś nastąpi. W końcu jaki normalny czarny charakter, który chce zapanować nad światem, tak po prostu dał żyć normalnie "zwyczajnej" rodzinie?...
Czemu napisałem "zwyczajnej"? Odpowiedź jest prosta. To nie jest zwyczajna rodzina. Katherine i Michael byli rodziną wiodącą normalne życie, dopóki przyszła na świat ich córka.
Podobno już podczas porodu lekarze, jak i zwyczajni pacjenci tamtego szpitala zauważyli coś dziwnego w tym dziecku. Jej rodzice opowiadali, że gdy tylko otworzyła oczy - wszystkie przedmioty wokoło zaczęły wirować wokół niej. Lekarze nawet siłą nie mogli tych wszystkich rzeczy wyłapać i postawić na swoje miejsce. Gdy się siłowali z tymi rzeczami - one nawet nie zmieniły kierunku lotu, natomiast oni również zaczęli się unosić w powietrzu.
Rzekomo był tam też pewien mężczyzna - ubrany zupełnie na czarno. I nawet nie zdziwił się patrząc na to, co się działo. Siedział tylko zafascynowany tą całą sytuacją.

Kat i Michael dawali radę utrzymywać zdolności swojego dziecka w tajemnicy przed wszystkimi. Dawali radę mieszkać w jednym mieście, w jednym kraju nawet przez parę lat, ale gdy tylko talent dziecka uciekał spod kontroli musieli się przenosić. 
Ale nie robili tego za często.

Jak już pisałem - jakiś czas temu nastąpił atak.
Mordu na Katherine i Michaelu dokonał ten sam mężczyzna, co zafascynowany patrzył na niesamowite dziecko w dzień jej narodzin.
Nie musiał ich zabijać. Nie zrobiłby tego, gdyby mu powiedzieli, gdzie jest dziewczyna! I nie zrobiłby tego, gdybym ich uratował...
Ale zrobił to... Zrobił to, gdy byli na dokładnie zaplanowanym obozie. Nie wiem skąd, ale wiedzieli dokładnie, kiedy to się stanie, więc wierzyłem im na słowo.
Tak jak mówili - znalazł ich i domagał się informacji o dziewczynie. Nie powiedzieli mu, więc ich zabił. A ona była z bratem gdzieś w głębi lasu szukając posłusznie suchego drewna...

Wiedziałem o tej dziewczynie praktycznie wszystko. Nie wiedziałem tylko, jak wygląda. Jej rodzice dali mi dawno temu jej zdjęcie, gdy miała zaledwie dziewięć lat. 
Ale muszę ją chronić. I zrobię to. Dla moich przyjaciół.
Ale teraz wiem, jak wygląda. Traf chciał, by znalazła się blisko mnie.
Mieszka teraz w moim mieście i chodzi do mojej szkoły. Ba, chodzi nawet ze mną do jednej klasy. Teraz będę ją chronić, ale to niestety nie jest takie proste, jak myślałem.
Ona w jakiś sposób... ona jest niesamowita. W niej jest coś takiego, przez co trudno mi przy niej zataić moje prawdziwe "ja" przed niepożądanymi. Ale to nie tylko dlatego będzie trudno. Nie wiem dlaczego, ale dostaje ataków. I to nie takich zwykłych ataków, na przykład astmy. Nie...
Jej oczy robią się mgliste. Patrzy się przed siebie nie widzącymi oczami. Oddycha niespokojnie, zupełnie jakby się dusiła, ale tego nie robi...
Jest jeszcze jeden powód, który daje mi jasno do zrozumienia, że łatwo nie będzie.
Ten facet.. Przez to, co się dzisiaj stało jedyne, co wiem więcej, to to, jak ma na imię - Lysander. 
Nie wiem, jakim cudem w ogóle to piszę. Z ręki ciągle mi cieknie strumień krwi i prawie nie mogę nią ruszać. Ledwie przeżyłem tą bitwę, a jego siła wciąż rośnie. Odkąd go ostatnio widziałem, jego energia znacznie wzrosła. Może mnie powalać nawet mnie nie dotykając.
Jedyną motywacją, dla której to wszystko piszę jest to... że kiedy dziewczyna - Rose, że kiedy Rose nie będzie miał kto ochraniać, to może nieświadoma zagrożenia przeczyta ten wpis i zrozumie powagę sytuacji. Zrozumie, że musi się ukrywać, że nie może trafić w ręce wroga...
Dzisiaj ją chyba wyczuł. Był w mieście, kiedy ona nieświadoma niczego nie siedziała bezpiecznie w domu.
Gdy już zniknął, poszedłem sprawdzić czy już jest w domu.
Była, spała...

Już chyba nie wytrzymam tego bólu. Muszę iść się wyleczyć, a to będzie bolało i będzie trochę trwało.
R.     


Podobno gdy się budzimy w nocy bez żadnego powodu, oznacza to, że ktoś nas obserwuje. 
Wydaje mi się, że to może mieć coś w sobie..
Pierwszy raz od jakiegoś czasu miałam normalny sen. Ale nie mogłam się nim zbyt długo nacieszyć, bo ni stąd, ni zowąd obudziłam się. Zobaczyłam też na ścianie cień. Przemieszczał się tak szybko, jakby ktoś biegł po moim oknie. Odruchowo spojrzałam na okno, ale nic tam nie zauważyłam. Nic, oprócz tego, że było lekko otwarte...

Było już po lekcjach. Potrzebuję odpoczynku, pomyślałam. Odprężenia.
Postanowiłam, że przejdę się do parku. Jak najdalej od ludzi. Może wejdę na drzewo?... Wszystko, byleby mieć spokój.


Wiał lekki wiatr, ale dawał ulgę, bo było na prawdę ciepło. 
Liście, które ciepły podmuch wiatru zwiał z drzew muskały delikatnie poliki, a niektóre wplątywały się we włosy. Niosły też ze sobą zapach arbuza, który był dzisiaj w menu jakiejś zupełnie nieznanych mi ludzi cieszących się rodzinnym piknikiem.


Oparłam głowę powoli o pień drzewa, zamknęłam oczy i w końcu odetchnęłam...


Usnęłam.
Nawet nie wiedziałam jak... Przecież nawet nie byłam ani trochę śpiąca. Po głowie chodzi mi wiele pytań, na które nie znam odpowiedzi, to może chociaż te zostawię w spokoju. Tak, to dobry pomysł...
Gdy otworzyłam oczy o mało co nie spadłam z drzewa. 
Na gałęzi obok siedział chłopak i patrzył się w dal. Był to nie kto inny, niż Ryan.
Nawet się chyba nie zorientował, że się obudziłam. Nawet nie drgnął. Musiałam mu to w końcu uświadomić.
- Co ty tu robisz? - spytałam. Déjà vu? Może. Ale tym razem spytałam ja.
- A nic... Czekam, aż się obudzisz! - odpowiedział nagle nieco radośniejszym tonem.
- No... to się doczekałeś..
- Dokładnie... - przez jego twarz przemknął cień uśmiechu, a chwilę później nastała cisza.
Zastanawiałam się chwilę, czy nie spytać go, dlaczego się tak dziwnie zachowywał wczorajszego wieczoru, ale szybko dotarło do mnie, że to bez sensu. I tak by nie odpowiedział, a jeżeli jednak by się zdecydował coś o tym powiedzieć, to by odpowiedział wymijająco.
- Może powinnaś pójść do domu? To niebezpiecznie tak zasypiać na drzewie… - powiedział nagle.
- A co, chciałeś mnie z niego zrzucić? – zapytałam, ale zdawało się, jakby nie dosłyszał mojego pytania.
- Jak chcesz, to mogę Cię podprowadzić…
- Nie chcę. – przerwałam mu stanowczo.
Spojrzał się na mnie jednym z tych swoich dziwnych spojrzeń i po chwili zeskoczył z gałęzi.
- Jak chcesz. – powiedział. – Ale nie siedź zbyt długo. To..
- Może być niebezpieczne. – uśmiechnęłam się lekko. – Tak, wiem. Dzięki za troskę…
Albo mi się wydawało, albo odwzajemnił uśmiech. Zawsze coś, pomyślałam. 
I po chwili znowu zostałam sama.
Siedzenie na drzewie po jakichś pięciu minutach samotności mnie znudziło. Nie chciałam iść do domu… ale chyba musiałam. Zeskoczyłam pewnie z drzewa i już trochę mniej pewnie wylądowałam. Zachwiałam się na nogach a torba wypakowana książkami ściągała mnie na ziemię. Próbowałam złapać się rękami powietrza, choć doskonale wiedziałam, że mi to nie wyjdzie… Lecz z tym „pewnym” stwierdzeniem również się pomyliłam…
Jednak nie upadłam. Torba wciąż ciągnęła mnie na dno, a ja wciąż pozostawałam w bezruchu. Czyjeś ręce podtrzymywały mnie i pomału pomagały mi powrócić do pionu.
Domyślałam się, że to był Ryan, - bo któżby inny?
I z tą pewnością odwróciłam się szybko na piętach, by mu podziękować. 
Od razu gdy się tylko odwróciłam, poczułam się głupio. Tam nie stał Ryan, ten brunet o oczach w kolorze głębokiej zieleni, nie..
Stał tam chłopak niewiele wyższy ode mnie. Jego blond włosy rozwiewały się na delikatnym wietrze, a szare, rozmarzone i roześmiane oczy mogłyby niejedną dziewczynę powalić z nóg.
- Dzię…kuję. – zająkałam się. Po chwili zorientowałam się, że patrzę na niego dziwnym wzrokiem…
- Nie ma sprawy. – zaśmiał się. – Jestem Lucas. – podał rękę, a z jego twarzy uśmiech nie schodził ani na moment...
___________________________________
Trochę przykrótki ten rozdział... I długo czekaliście, za co przepraszam! Jakoś nie potrafiłam znaleźć weny ani czasu.
Mam nadzieję, że Wam się spodoba! Teraz mam trochę więcej czasu na pisanie, ale nie obiecuję, że następny rozdział pojawi się niedługo. Nie chcę znów trzymać Was w niepewności! :)


sobota, 21 kwietnia 2012

Rozdział 3. ♥

Brzuch mnie boli coraz bardziej. I to nie z powodu niestrawnego jedzenia. Zbliżała się ta chwila. Już tego żałuję, pomyślałam. Po co się zgodziłam na to, by Shanon się zapytała Ryana, czy bił się z mordercą moich rodziców? To coraz bardziej zdawało mi się być bez sensu.
Ból. Cały czas go czuję. Kuje mnie w brzuch z niewyobrażalną siłą. Czy to kiedyś minie?
Powinno.
Idę właśnie z Shanon szukając Ryana. Jak na razie jednak bezskutecznie. Uff... - odetchnęłam z ulgą mając nadzieję, że jednak ulga dzisiaj nie zniknie.
Coraz bardziej żałowałam tego, że się na to zgodziłam. Coraz bardziej żałowałam, że jej to powiedziałam, ale musiałam. A raczej chciałam. W sumie, to jedno i drugie.
Musiałam się w końcu komuś wygadać, a jako że Shanon to najbardziej życzliwa osoba, której raczej mogę ufać... Po prostu musiałam.
Nie mogłam tego w sobie cały czas dusić.
- Jest.. - powiedziała jakby do siebie Shanon. 
Gdy to powiedziała - serce mi stanęło. Deja vu..? Chyba tak to można teraz nazwać. Ostatnio często doświadczam takich małych zawałów.
Złapałam ją za rękę chcąc ją zatrzymać. Niestety bezskutecznie. Teraz, zamiast ja ją, to ona mnie ciągnęła.
- Shanon, nie... - powiedziałam cicho, ale mnie usłyszała.
- Teraz nie ma odwrotu. Już nas zauważył. Chyba nawet czeka na nas.. - powiedziała patrząc na niego w lekkim uśmiechu. Ale nie był to złowieszczy uśmiech. W sumie, to nie wiem, dlaczego się uśmiechała, ale na pewno nie by mi dokuczyć. Ona taka nie jest.
- Cześć.. Ryan. - przywitała się lekko. - Masz czas?
Chłopak spojrzał się na mnie w milczeniu. Wydawałoby się, że patrzył na mnie długi czas, ale tak na prawdę to była sekunda. Postronnemu obserwatorowi mogłoby się wydawać, że od razu odpowiedział.
- Nie bardzo.. A o co chodzi?
- A kiedy będziesz go miał? - spytała Shanon puszczając pytanie mimo uszu.
- Nie wiem... - powiedział patrząc na mnie i przeszedł obok.
Miałam wielką ochotę się odwrócić. Już nawet wygrywałam, ale ostatecznie uległam.
Odwróciłam się i patrzyłam jak odchodzi. Patrzyłam, jak znika w tłumie.
Już po wszystkim. Uff... - pomyślałam sobie. 
Na prawdę mi ulżyło...


Dlaczego w ostatnim momencie stchórzyłam? Tego niestety nie wiem. Ostatnio w ogóle nic nie wiem. Czuję, jakbym cały czas chodziła w szoku. Ale temu akurat się nie dziwię. To, co mnie przez ostatnie kilka dni spotkało przekracza granice mojej wyobraźni. Nigdy nie pomyślałam sobie nawet, że coś tak dziwacznego może mnie w życiu spotkać.
Jak już mówiłam - nic nie wiem. Niczego nie potrafię się nawet domyślić, choć inni już dawno by te banalne rzeczy zrozumieli.
Jak na razie dla mnie najgorsze jest to, że nie wiem, kiedy Shanon znowu zapragnie się Ryana spytać o to, czy w ostatnim czasie bił się z mordercą moich rodziców, albo co gorsza on się upomni o to, co chciała zapytać go Shanon.
"Czy ostatnio nie biłeś się z mordercą rodziców Rose?". - wyobraziłam sobie, jak Shanon się go o to pyta. Wyobraziłam sobie też jego reakcję. Zszokowany patrzy na nas jak na kogoś, kto uciekł z wariatkowa i odchodzi.
Chociaż nawet go nie znam, to bym się tego po nim spodziewała. Nie to, że oceniam książkę po okładce, ale po prostu na takiego mi wygląda.. 


Kiedy w końcu Shanon go o to zapyta? Mam nadzieję, że nigdy. Mam nadzieję, że dzisiaj już o tym zapomni, ale nie wydaje się, żeby zapomniała.
Na dosłownie każdej przerwie mówi mi, że po lekcjach podejdziemy. Ja jej zawsze mówię "nie chcę", ale ona odpowiada tylko, że muszę. No.. Cóż poradzić...?
Powinnam już się pogodzić z myślą, że zostanę wyśmiana. W końcu to tylko Ryan. 


Ostatnią lekcję spędziłam patrząc na zegarek. Tik-tak, tik-tak, tik-tak.
Czas mijał bardzo wolno. Wskazówki zegara przesuwały się bardzo powoli. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Na moje szczęście.
Każde pięć minut dla mnie ciągnęło się jak dziesięć. Każde dziesięć jak dwadzieścia, i tak dalej, i tak dalej. W sumie to pozornie przedłużało ten czas o połowę. Miałam więc jeszcze dwie godziny, by wymyślić, co powiedzieć Shanon, by się wymigać od zadania pytania.
Ciocia dzwoniła, jestem umówiona, muszę iść do domu, bo ciocia zaraz wychodzi, a ja nie mam kluczy... Nie. To wszystko jest beznadziejne. Nie przejdzie. Nie ma bata.
Będę musiała się z tym zmierzyć...


Zadzwonił dzwonek. W klasie zapanował szum rozsuwanych krzeseł, książek pakowanych do plecaków. Wszyscy wydawali się gdzieś śpieszyć. Shanon oczywiście również.
Szybko się spakowała. Szybciej niż ktokolwiek inny w tej klasie. Ustała przy mojej ławce i zaczęła mi pomagać się pakować.
- Rusz się, bo nie mamy czasu... Daj to, - wyrwała mi z rąk plecak. - sama cię spakuję. - powiedziała i wzięła w garść książki i zasunęła suwak.
- Proszę. - podała mi plecak. - A teraz chodź. Szybko, szybko! - złapała mnie za rękę i pociągnęła mnie za sobą.
O mało co się nie wywaliłam.
Biegłam tuż za nią. Shanon przepychała się między innymi uczniami.
Coraz bliżej niego, coraz bliżej.. - pomyślałam.
- Ryan! Zaczekaj! - zawołała zdyszana już Shanon. 
Spojrzał się w naszą stronę i czekał, aż dobiegniemy.
Ustałyśmy koło niego - ja stojąc bardziej z tyłu wychylałam się zza ramienia Shanon. Popatrzył się to na mnie, to na nią..
- Więc? - zapytał.
- Więc... to, o co chcemy cię zapytać jest trochę głupie, więc się nie śmiej, ani nic, ok? - zapytała, a on tylko skinął głową.
Zdawało się, że nie wiedziała jak zacząć. W sumie to ja też bym nie wiedziała.
Stała w bezruchu milcząc i patrząc niewidzącym wzrokiem prosto na niego próbując odpowiednio dobrać słowa. Myślałam, że w końcu nigdy nie zacznie, ale po chwili się przełamała i zaczęła mówić.
- No więc... Znałeś rodziców Rose, prawda?
- Hm? - wybąknął tylko.
Korzystając z pewności, że się na mnie nie spojrzy - spojrzałam mu prosto w oczy. Źrenice mu się zwężyły. Jeżeli dobrze pamiętam z biologii, to to chyba oznacza, że mu się sytuacja nie podoba. Albo to po prostu zależy od światła... Tak, od światła. To na pewno to...
- To znałeś ich, czy nie? - spytała zmieszana Shanon.
Przez chwilę się nie odzywał, ale to przez na prawdę krótką chwilę.
- A skąd niby miałbym ich znać? Przecież ona przeprowadziła się tu niedawno. - wskazał na mnie ręką nawet w moją stronę nie patrząc. - Głupie pytanie.
- Tak, wiem... Przepraszam... - powiedziała cicho.
Już się zawracała, by wrócić w końcu do domu, a ja się na nią patrzyłam. Kątem oka dałam radę zauważyć, że Ryan też się na nią patrzył i - o ile mnie wzrok nie mylił - przygryzał wargi i patrzył na nią takim wzrokiem, jakby miał ją zaraz przejrzeć na wylot.
Skąd ona to wie?! - usłyszałam nagle głos Ryana.
Spojrzałam na niego, bo nie wiedziałam, czy się przesłyszałam. 
Nic nie wskazywało na to, żeby choćby coś z siebie wydusił.
- Mówiłeś coś..? - spytałam niepewnie, aby się upewnić.
W końcu spojrzał na mnie nadal przygryzając wargę. 
- Nie.. nic. - powiedział i znów zacisnął zęby na dolnej wardze, ale tym razem mocniej. Na tyle mocno, że zaczęła mu wyciekać ciurkiem krew.
- Ehm.. krew ci leci.. Chcesz może chusteczkę? - wykrztusiłam.
- Nie, dzię...
- Rose, idziesz? - zawołała w końcu Shanon.
Kiwnęłam jej tylko głową i odchodząc spojrzałam ponownie w oczy Ryana. Oblizał wargę.
Po chwili również odszedł, tyle że w swoją - zupełnie przeciwną stronę.


Lekcje, kąpiel, muzyka aż do znudzenia - oto mój plan na dzień dzisiejszy. Dość pospolity, a w porównaniu do zdarzeń z ostatnich kilku dni - dość nudny, ale za to mój ulubiony.
Prawie doszłam do drugiego punktu z tej listy.
Dlaczego "prawie"?
Już szłam w stronę łazienki, ale zawołała mnie Emma.
- Rose!
- Tak? - odpowiedziałam jej na tyle głośno, aby mnie usłyszała z piętra.
- Możesz pójść do sklepu?
- A Andrew nie może?
- Nie ma go. To pójdziesz? - spytała ponownie, a ja tylko zrezygnowana westchnęłam.
- No dobra. - powiedziałam i zeszłam po schodach na dół do ciotki. Wzięłam pieniądze i wyszłam.


Było strasznie ciemno. Jedyne światło, jakie dałam radę zauważyć, było światłem latarni. Nawet w tych wielkich domach - wiecznie oświetlonych - było ciemno. Ale nie dziwię się. 
O tej porze zazwyczaj zwykli ludzie kładli się spać, a przynajmniej gasili światła.
Kupiłam co trzeba i powoli dreptałam w stronę domu. 
Zapowiadała się spokojna droga do domu. Może aż za spokojna...
Tak.. Na pewno nie obejdzie się bez śmiechów jakichś zidiociałych chłopców.
Przed jednym ze sklepów stała niemała grupka. Śmiali się i dokazywali. Tak zazwyczaj u mnie zapowiadało się nadejście nerwów..
Postarałam się przejść obok nich jak najbardziej naturalnie i spokojnie.
- Hej, dziewczynko! - zawołał jeden z nich. Najwyraźniej moje starania poszły na marne.
- Hej, do ciebie mówię! - mężczyzna złapał mnie za rękę. Na szczęście nie dość mocno, dlatego też szybko mu się wyślizgnęłam i dalej szłam w swoim rytmie.
Znów mnie złapał, ale tym razem za ramiona i brutalnie odwrócił mnie w swoją stronę. Po chwili łapiąc mnie za podbródek zmusił, bym spojrzała mu prosto w jego ciemne, wręcz czarne oczy.
- Puść mnie. - powiedziałam stanowczo.
- Nie słyszałaś, jak cię wołałem? - spytał. Milczałam.
Gdy się odezwał poczułam alkohol. Byli najwyraźniej pijani, co tłumaczyło te idiotyczne zachowanie.
- Odebrało ci mowę? - zadał kolejne pytanie, które również puściłam mimo uszu.
- Puść mnie. - powtórzyłam ostrzej.
- To może w takim razie się zabawimy. Potrafisz szybko biegać? - uśmiechnął się do swoich przyjaciół. - Puszczę cię i dam 10 sekund na ucieczkę. Potem zaczniemy cię gonić. Temu, który cię złapie spełnisz jedno życzenie.
Wszyscy się zaśmiali. Przełknęłam ślinę. Nie mogłam nic wykrztusić. Patrzyłam się tylko na niego z nadzieją, że da mi po prostu odejść.
Pff... marzenia..
- No więc.. start. - uwolnił moją rękę, a wtem ja się cofnęłam o kilka kroków. - 10.. 9.. 8.. - zaczął odliczanie. 
Ja tylko rozszerzyłam oczy w strachu i szybko zaczęłam biec przed siebie.
- 7.. 6.. 5.. - słyszałam za sobą.
Zaczęłam biec coraz szybciej. Nie mogłam dać się złapać. Biec szybciej. Szybciej! - krzyczałam do siebie w myślach.
- 0! - usłyszałam nagle kilkanaście metrów za sobą.
Oszust! Zaczęli biec przed czasem!
Zaczęłam biec uliczkami, aby ich zgubić, ale nie było łatwo. Cały czas słyszałam w oddali kroki.
Zaraz mnie złapią, pomyślałam w strachu, który z każdą chwilą się nasilał.
Gdzie się nie pojawiłam - oni byli za mną. Z a w s z e. Musiałam ich jakoś wykiwać, ale nie wiedziałam jak. Nie miałam jak w tej chwili nawet myśleć. Mój umysł opanował tylko i wyłącznie strach. Biegnij szybciej, szybciej... Dasz radę. Szybciej. Szybciej!
Ale te myśli nic nie dawały. Męczyłam się i to bardzo szybko. Coraz trudniej było mi złapać oddech. Że też oni się nie męczą tak szybko, jak ja!
Wybiegłam z uliczek. Latarnie świeciły, ale słabo. Dopiero teraz poczułam, jak bardzo jest chłodno. Chcę do domu!...


Biegłam przy ulicy jak najszybciej mogłam. Znów usłyszałam w oddali kroki. Znowu się zbliżają, pomyślałam. 
I nagle serce mi stanęło. Ktoś mnie złapał, gdy ponownie zniknęłam na chwilę za zakrętem. Ten ktoś, kimkolwiek był, zatkał mi usta i zaciągnął w ślepą, bardzo ciemną uliczkę. Żadne światło tam nie docierało. 
Usłyszałam, jak garstka ludzi przebiega przy uliczce, w której się znajdowałam. Bezpieczna, pomyślałam. Ale chyba nie na długo.
Po raz pierwszy na niego spojrzałam i nie zobaczyłam nic, oprócz jego jasnych oczu. Wszystko inne było pokryte cieniem.
Patrzył na mnie jeszcze chwilę z ręką zatykającą moje usta. Chyba czekał, aż tamci znikną. 
Gdy już kroki ucichły on spuścił wzrok i zabrał rękę. Westchnęłam z ulgą.
- Co ty tu robisz? - zapytał znajomym głosem. - Te miasto jest niebezpieczne. Zwłaszcza nocą.
Wyszliśmy z alei. Ale nawet jak już jego twarz zdołało oświetlić światło latarni nawet na niego nie spojrzałam. Nawet nie pomyślałam o tym, by na niego spojrzeć. Po prostu patrzyłam przed siebie..
- Mowę ci odjęło?
- Hm? - dopiero teraz na niego spojrzałam. Ryan. - A, nie..- odpowiedziałam tylko.
- Nie ważne... Daleko masz do domu? Odprowadzę cię trochę. Możliwe, że znowu tych tępaków spotkasz.
Spojrzałam tylko na niego i kiwnęłam głową. Zdawał się być nieporuszony. Nie okazywał żadnych emocji. Bił z niego tylko chłód.
Szliśmy oboje w milczeniu. On miał ręce schowane w kieszeni. Ja również. 
Przez pół drogi nurtowało mnie jedno pytanie. W końcu nie wytrzymałam i przerwałam tę ciszę.
- Co ty robiłeś w tej alejce? 
- Nic. Usłyszałem tylko, co mówią tamci idioci i w którą stronę biegną. Spodziewałem się, że to właśnie ciebie gonią. - powiedział obojętnie.
- Dlaczego właśnie mnie? Czy nie dość dziewczyn tutaj mieszka? - zapytałam. Trochę mnie to zirytowało.
- Tak, ale żadna nie jest na tyle głupia, żeby po nocach łazić po mieście.
- Głupia? - uraził mnie tym. Nie wiem czy zrobił to specjalnie, czy nie. Ale obstawiałabym, że dokładnie wiedział, co mówił. - Dlaczego głupia?
- Zadajesz za dużo pytań. - stwierdził.
- Tak, ale chyba mam prawo wiedzieć.
- To prawda, masz. - wyglądało na to, że nie miał zamiaru mi nic mówić, ale muszę spróbować to z niego wydusić.
- No więc?
Nagle spojrzał na mnie tylko. Zmienił mu się wyraz twarzy. Maska nieporuszonego człowieka mu opadła.
- Widzę, że nie wiesz, jakie rzeczy się tu dzieją.
- Jakie rzeczy?
- Straszne. - odpowiedział tylko. Zaczynał mnie już denerwować.
Nastała chwila milczenia. Nie za bardzo wiedziałam, co powiedzieć. Wychodzi na to, że nic konkretnego mi nie powie. Ciekawe dlaczego..?
- Czyli to, co tu się dzieje jest jakimś wielkim i strasznym sekretem, i lepiej mnie w to nie mieszać, tak?
- Dokładnie... - odparł lekceważąco.
- A nie lepiej by było, żebym wiedziała czego mam unikać?
- Mogłabyś już przestać się o to pytać? Zmieńmy temat, albo w ogóle przestańmy rozmawiać. Denerwujesz mnie. To, że cię odprowadzam wcale nas nie zobowiązuje do rozmowy. - powiedział nagle.
Zadziwił mnie. Już kompletnie nie wiem, czego mam się po nim spodziewać. Jest trudnym człowiekiem, tyle na pewno wiem. I nie wiem, czy chcę wiedzieć więcej. Mnie również już denerwuje.
- Więc może wróć już do domu, skoro cię denerwuję? Sama dam radę dojść do domu.
- Uwierz mi, nie. - przez nerwy zatrzymałam się. Chciałam jak najszybciej ochłonąć. 1.. 2.. 3, 4, 5... 6, 7, 8... 9.. 10.
No już. Nerwy powoli zanikają. Ale nie do końca.
- Idź już. - powiedziałam oschle.
Nic nie powiedział. Ale wiedziałam, że cały czas stoi za mną.
- Bardzo tego chcesz? - spytał spokojnie.
- Nie zadawaj pytań. Idź. - odwróciłam się powoli w jego stronę i spojrzałam mu w oczy.
- Ty już zadawałaś masę pytań. Może teraz moja kolej? - spytał. Nic nie odpowiedziałam. Chyba wziął to za zgodę, bo kontynuował: - Dlaczego się mnie tak boisz?
- Hm?
- Dlaczego się mnie boisz? - powtórzył Ryan.
- Nie boję się ciebie. - nie skłamałam. No.. może trochę. Gdy mu odpowiedziałam serce mi trochę szybciej zabiło. Robiło mi się coraz cieplej. Chcę jak najszybciej skończyć ten dzień!
- Ja widzę co innego. - stwierdził patrząc prosto w oczy tak, że nie mogłam odwrócić wzroku. - Gdy na mnie patrzysz, masz w oczach strach. Szukasz jakiegoś pretekstu, żebym zniknął z pola widzenia, a gdy już go znajdziesz szybko odchodzisz. - spojrzał na moją dłoń, która zaciska się na rękawach, a potem z powrotem patrzy mi w oczy. - I masz nerwowe odruchy. O co chodzi?
- O nic. - powiedziałam z lekkim drganiem w głosie.
- Jesteś pewna? - spytał zbliżając się do mnie o krok, dwa, trzy... Gdy on się tak zbliżał, ja się cofałam o tyle samo kroków, jak nie więcej. 
Kiwnęłam tylko głową twierdząco. A on wciąż szedł i szedł powoli w moją stronę. 
W końcu przyparł mnie do muru. 
- Nie chcesz mi powiedzieć? - powiedział prędzej do samego siebie, niż do mnie. - Dobra... - odsunął się na metr lub dwa. - Już nie będę cię zmuszać. To i tak nic nie da...
Oparł się o mur zamkniętego już sklepu. O ten sam mur, do którego mnie przyparł. Spojrzał się przed siebie i tak stał przez moment. Jego brązowe włosy zaczął rozwiewać wiatr. Jak wcześniej jego grzywka była na czole, wiatr rozwiał ją praktycznie we wszystkie strony, ale gdy ucichł, od razu wróciła na miejsce. 
Dopiero teraz dostrzegłam jego urodę. Choć jedyne światło, które miałam do dyspozycji, to światło latarni, ale nawet bez niej bardzo dobrze widziałam najważniejsze detale. Reszty mogę się domyślać...
Oczy miał średniej wielkości. Wydawały się być zielone. Gdy tak patrzył przed siebie wydawało się, jakby za czymś tęsknił. Za czymś lub może kimś...
Rysy twarzy miał delikatne, a nos niewielki i prosty...
Nagle spojrzał na park, przy którym się znajdowaliśmy tak, jakby czegoś wypatrywał. Jakby coś usłyszał, czy coś w tym stylu. Stał i patrzył tak przez co najmniej minutę..
- Musisz już iść. - powiedział nagle. To nie było oznajmienie, tylko rozkaz.
- Ale...
- Chciałaś, żebym cię zostawił, to teraz idź już. Szybko. - powiedział, a ja tylko się na niego patrzyłam. Po chwili się go posłuchałam. Na szczęście miałam blisko do domu.
Już miałam zniknąć za rogiem. Już miałam skręcać, ale ustałam. Musiałam spojrzeć na niego.
Biegł do parku. W biegu spojrzał w moją stronę i ostrym tonem krzyknął tylko "no idź!" i zniknął za drzewami.
Nie wiedziałam, o co chodzi, ale ruszyłam w stronę domu szybciej niż zwykle. Nim zdążyłam o czymkolwiek pomyśleć, już byłam w domu, a nawet u siebie w pokoju. 


Podeszłam do okna. Wiatr wiał bardzo mocno. Mogłoby się wydawać, że zaraz wszystko poprzewraca. Padał też deszcz i grat. Moment później rozpętała się burza. Nastąpiło to tak drastycznie.. Nie było w ogóle żadnego delikatnego przejścia z deszczu do burzy, jakiej chyba jeszcze nigdy nie widziałam.
A przecież jeszcze przed chwilą było czyste niebo. Nie zapowiadało się na burzę.


Przez patrzenie na to, co się działo za oknem zrobiłam się senna. Gdy pioruny uderzały w ziemię aż mnie ciarki przechodziły, a żadnych błysków nie widziałam. Musiały mi pewnie umknąć.
Położyłam się spać. Parę razy coś przeleciało przed oknem, ale to pewnie był ptak. Chwilę później - nawet nie zauważyłam kiedy - pochłonęła mnie otchłań sennych marzeń i koszmarów...


___________________________________________
Matko, bardzo przepraszam, że rozdział beznadziejny i pewnie niekiedy znajdzie się jakiś błąd lub coś niejasnego, ale jak coś znajdziecie, to piszcie. 
Takie są skutki pisania jednego rozdziału przez tydzień bez nawet choćby minimalnej weny.
Piszcie komentarze, opiszcie w nich jaki jest ten rozdział. ;3
Następny rozdział zacznę pisać, gdy znajdę trochę weny, czyli może za kilka dni.
Ale najpierw muszę dokończyć drugą i trzecią księgę Pamiętników Wampirów. ;3
Paa.

niedziela, 18 marca 2012

Rozdział 2. ♥

Do końca dnia w szkole nie widziałam Ryan'a. Te jego nagłe zniknięcie mnie trochę zdezorientowało. Trochę się tego wstydzę, ale nie myślałam o niczym innym, niż o nim.
Niby nie ma się czego wstydzić, ale cóż... taka już moja natura. Czy to przeze mnie uciekł z lekcji? Co we mnie było takiego złego? Na te pytania nie uzyskałam żadnej odpowiedzi, chociaż zadałam je tylko samej sobie. Nikomu więcej.
Cały czas, gdy byłam w szkole, to starałam się być sama. Nie chciałam się uczepić Shanon i nie chciałam, by inni uważali mnie za jej ogon. Ale parę razy siadała koło mnie na przerwie, więc nie mogłam przepuścić takiej okazji.
- Shanon.. - zaczęłam niepewnie. - Czy ten Ryan.. Co miałaś na myśli mówiąc "ostatnio bardzo się zmienił"? - zapytałam, a dziewczyna zanim odpowiedziała, parsknęła śmiechem.
- No... Może nie o s t a t n i o  i nie b a r d z o. Czasami miewa takie... hm... Jakby humory. Zazwyczaj da się z nim pogadać. Ale odkąd go znam to zawsze taki był.
- A odkąd go znasz?
- Przeprowadził się tutaj na półtora roku przed tobą.
- Mhm...
I to było na tyle. Już więcej dzisiaj nie rozmawiałam z nią o nim. Nie chciałam, by sobie czegoś przypadkiem nie pomyślała, ale kto wie? Może już sobie zdążyła coś pomyśleć.
Pobiłam swój rekord. Odkąd... stało się, co się stało... dzisiaj ani razu nie polała się łza. Byłam z siebie w pewnym sensie dumna. Czułam, jakbym stopniowo stawała się coraz silniejsza.
Podczas drogi powrotnej do domu znowu zaczęłam się zastanawiać nad całym dniem. A raczej o tym, co się stało na pierwszej lekcji jeszcze na trochę przed pojawieniem się nauczyciela. Nie mogłam uwierzyć w to, że tak nagle wróciły do mnie wspomnienia. Tak odległe wspomnienia. Jeszcze jak mieszkałam pod dachem rodziców, gdy wspominałam sobie po nocach dni, w których byłam jeszcze dzieckiem, nie mogłam w ogóle wychwycić w mojej głowie tych zabaw z Shanon. To było trochę dziwne. Ale może mój mózg zaczyna w końcu tym wspomnieniem okazywać, że jeszcze istnieje, pomyślałam.
Weszłam do domu. Zamknęłam delikatnie drzwi nie chcąc dawać innym znać, że wróciłam. Weszłam powoli po schodach. Gdy już byłam na piętrze tuż przed drzwiami do mojego pokoju, gdy byłam pewna, że już nikt nie da rady mnie zatrzymać, by zacząć rozmowę, typu "jak tam w szkole", wbiegłam do pokoju, jakby ktoś mnie gonił i zamknęłam drzwi. Wzięłam się od razu do odrobienia lekcji.
Nie zajęło mi to długo, bo w starej szkole niektóre z tematów, które zaczęliśmy dopiero tutaj omawiać zdążyliśmy już przerobić. 

W końcu musiałam zostać bez zajęcia, i ten czas nadszedł właśnie teraz. Co kiedyś robiłam, kiedy nie miałam już żadnych zajęć? 
Film? Internet? Nie. Nie miałam ochoty na żadną z tych czynności. Pozostało nic innego, niż najzwyczajniej w świecie włożyć słuchawki do uszu i usiąść na parapecie z kubkiem cappuccino i oddać się całkowicie myślom, których tak unikałam przez jakiś czas...

Nagle, ni stąd, ni zowąd, sceneria przed moimi oczami się zmieniła. Drastycznie. 
Już nie byłam w swoim pokoju. Byłam w lesie. Ciemnym, chłodnym, cichym lesie. Poczułam nagle małe deja vu. Nie byłam pewna, czy moje przeczucie mnie nie myli, ale się przestraszyłam. Bałam się, że przed oczami znów stanie mi ta sama scenka, która zmusiła mnie do opuszczenia mojego kochanego, rodzinnego domu.
Nie myliłam się. Ale wszystko, co widziałam, było przedstawione jakby z innej perspektywy.
Weszłam do namiotu.
Widziałam moich rodziców. Byli w namiocie i bardzo cicho o czymś rozmawiali. Prawie, że szeptem, dlatego też nie mogłam uchwycić wszystkiego z ich rozmowy.
- Zaraz po nas przyjdzie... - powiedziała z nutą strachu w głosie moja mama. - Za dużo wiemy...
- Nie pozwól, by i Rose się dowiedziała. Niech będzie bezpieczna. A jeżeli się jakoś dowie, to niech tego nie okazuje. Niech oni nie wiedzą, że i ona jest w to wszystko wtajemniczona. Obiecaj. - powiedział mój ojciec patrząc się na mnie.
Chciałam już powiedzieć "tato, przecież jestem tutaj!", ale nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Nawet najcichsze jęknięcie nie wyszło z mojego gardła.
- Obiecuję, ale... będę walczył. - usłyszałam. Był to zupełnie nieznany mi głos. W ogóle go nie kojarzyłam.
Widząc łzy spływające po policzkach matki oraz ojca, który bezskutecznie ją pociesza, poczułam, jak po całym moim ciele rozprzestrzenia się ból. Po m o i m ciele, nad którym miałam kontrolę. Tymi oczami, którymi patrzyłam na tę scenkę.. - nie były moje. 
Nagle obraz się rozmazał i pojawiała się inna sceneria. To, co widziałam t y m i oczami zmieniało się w zawrotnej prędkości, ale jeden obraz widziałam dokładnie. 
Ja... a raczej ten ktoś, do kogo należały te oczy, przez które patrzyłam leciał na mężczyznę na pozór nieszkodliwego. Widziałam tylko, że był odziany w długi czarny płaszcz. Miał na sobie również przetarte dżinsowe spodnie i buty, które wyglądały, jakby przed chwilą wyszły ze sklepu. Włosy miał krótkie, nastroszone. Był blondynem. Odcień jego włosów były bliskie brązowi, ale miały do tego koloru jeszcze daleko.
To, co widziałam szybko się zmieniało. Raz niby ja skakałam na tego mężczyznę, raz on. 
Znów rozmazany obraz.
Tym razem ciało, które mną "kierowało" podnosiło się z ziemi. Na około nie było żywej duszy. No.. prawie. W oddali widziałam, jak ów mężczyzna dokonywał mordu na moich rodzicach. Dokonywał egzekucji po kolei, zabijając najpierw matkę. Kazał ojcu się temu przyglądać, a ten patrzył tylko z pogardą na mordercę. Mężczyzna mówił coś do taty. Jakby chciał, żeby mu coś wyjawił, ale ten nie dawał za wygraną. Wyczytałam jedynie z jego ust słowa "Zabij mnie, jeśli musisz. N i c ci nie wyjawię.". Chciałam biec, ale nie mogłam. Czułam jedynie na tym ciele czyjeś ogromne ręce zaciskane na ramionach. Ciągnęły w dół chcąc przycisnąć te ciało z powrotem do ziemi, ale zanim tego dokonano, udało mu się wyrwać i pędzić w kierunku drzew, pomiędzy którymi jest dokonywane zabójstwo.
Niestety... Zanim udało się temu ciału dobiec, mężczyzna zdążył przedziurawić serce mojemu ojcu i od razu uciekł...
To nie był koniec tego snu. Pojawił mi się kolejny obraz. Tym razem spokojny.
Ta postać, przez której oczy widziałam, co widziałam, było widać w wodzie. Fale rozmazywały odbicie w wodzie, ale jednak rozpoznałam tego chłopaka, te jego brązową czuprynę... Zaraz potem nastała ciemność...

Obudziłam się zalana potem, co najdziwniejsze - na swoim łóżku. Oddychałam, jakbym przebiegła ogromny dystans bez zatrzymywania się. Wręcz dyszałam, ale powoli zaczęłam się uspokajać. Policzyłam w myślach do dziesięciu. 1.. 2, 3... 10. Oddychałam już miarowo. 
Ni stąd, ni zowąd zawiało chłodem. Tego powodem było otworzone na szeroko okno. Zsunęłam się powoli z łóżka oszołomiona najdziwniejszym snem w mojej historii. Miewałam już dziwne sny, ale to już była gruba przesada! Pewnie moja podświadomość wysyłała mi jakieś wytłumaczenia, by jakoś wytłumaczyć sobie, tę potworną, chłodną noc. Nie ważne, że to było najbardziej nieprawdopodobne, najbardziej głupie wyjaśnienie pod słońcem.
Pozostawiłam jednak okno uchylone. Mój mózg wręcz domagał się dotlenienia.
Przygnieciona tym, co się działo we śnie, usiadłam na łóżko. Kolana się pode mną uginały, więc wiedziałam, czego mi było teraz najbardziej potrzeba.
Wspięłam się na sam środek łóżka i powoli, pod ciężarem myśli położyłam głowę, już nie na poduszkę. Nie była mi teraz wcale potrzebna.

Obudziłam się zaskakująco szybko, nawet jak na mnie. 6:21. Normalnie, to bym poszła spać dalej pod pretekstem "pięciu minut", ale byłam zbyt rozbudzona. Nie było mowy, bym zasnęła.
Wyszłam z domu o 7:05, a w szkole byłam dziesięć minut później. Mogłabym mieć w końcu swój własny samochód, pomyślałam. Ale nie będę wymuszać na Emmie wydatki. Kiedyś sama na niego zarobię, ale najpierw muszę znaleźć pracę...
Do pracy za bardzo się nie rwałam. Wolałam poczekać jeszcze jakiś czas. Szczerze mówiąc, już od wiadomego momentu nie pałam entuzjazmem. Chciałabym to już zmienić, ale pracy się nie tykam. Może znajdę jakąś lepszą opcję...
Szybkim krokiem przeszłam przez próg szkoły. Równie szybko znalazłam się przy swojej szafce. Krzątałam się przy niej jak najdłużej się dało, ale szybko zrezygnowałam. Głośno wypuszczając powietrze z płuc oparłam się o jedną z szafek i wlepiłam wzrok w posadzkę. Poczułam, jakbym miała puste oczy. 
- Przepraszam. - usłyszałam oschłe słowo. Spojrzałam na niego, podążając za głosem. Znów poczułam lekki zawał, taki sam, jak tamtej pamiętnej nocy. Moje ciało, poczynając na opuszkach palców u rąk, kończąc na stopach zalała fala ciepła. Wytrzeszczyłam na niego oczy i wydałam z siebie cichy jęk. Zanim do mojego umysłu doszły informacje, jak moje ciało zareagowało na chłopaka, ten na pewno zdążył wyłapać w wyrazie mojej twarzy ten strach.
Po chwili spojrzał na mnie równie przestraszonymi oczami.
- Nie mogę dojść do szafki... - wytłumaczył mi, a ja powoli nie spuszczając z niego wzroku odsunęłam się do tyłu. Gdy byłam w bezpiecznej - jak dla mnie - odległości odwróciłam się do niego tyłem i poszłam przed siebie. Skręcając w prawo w stronę schodów spojrzałam się na niego niepewnie. Nadal się patrzył na mnie nie zmieniając wyrazu twarzy.
To był Ryan.
Nie wiedziałam, że przez jeden sen ten chłopak może mi się wydać straszny. Nie... To nie strach mną zawładną. Po prostu byłam w szoku. To jego widziałam w tym śnie przedstawiającym historię śmierci moich rodziców z zupełnie innej perspektywy. Z jego perspektywy. Ale nie mogłam go o to zapytać, bo co bym powiedziała? "Hej, śniłeś mi się, ratowałeś moich rodziców."? Niee.. Idiotki z siebie jeszcze nie zamierzałam robić.
Znów dzisiejszego dnia wypuściłam powietrze opierając się o poręcz schodów. Odwróciłam się z zamkniętymi oczami, by oprzeć się o poręcz, ale gdy otworzyłam oczy niemal nie podskoczyłam ze strachu.
- Co ty tak wcześnie w szkole robisz? - spytała z ustami wygiętymi w serdecznym uśmiechu. Parsknęłam śmiechem.
- To samo, co ty. - odwzajemniłam jej uśmiech. 
- No dobra, a tak na serio?
- Wcześnie wstałam...
- Ej.. - zaczęła patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem. - Coś się stało?
- Nic.. Źle spałam. - spuściłam wzrok. Nie kłamałam, ale jednak czułam, że to robię.
- Przestań. Przecież widzę, że coś cię trapi.
- Może później ci powiem.. - wiedziałam dobrze, że nie chcę jej mówić, ale musiałam się jakoś uciec od tego chociaż nawet na chwilę. Wiedziałam niestety, że nie zapomni, ale jednak miałam w głębi serca tę nadzieję...
Odeszłam, niby mając coś załatwić. Weszłam na górę po schodach i skierowałam się na ławki.
Musiałam czymś zająć ręce. Czymkolwiek, byle by mieć też na czym skupić wzrok. 
Wyjęłam więc z torby brudnopis. Zaczęłam bazgrać coś, co chodziło mi po głowie. Czułam się trochę, jakbym rysowała, jak opętana. Szybkie i precyzyjne ruchy mojej dłoni to dla mnie coś nowego. Czułam, że ręce dokładnie wiedzą, co rysować, w przeciwieństwie do mnie.
Już wiedziałam, co rysuję. Te nic nie warte kreski zaczęły powoli nabierać kształtu.
Zaczęły przypominać tamtego mężczyznę ze snu.
- Ładnie rysujesz.
Spojrzałam na mojego rozmówcę i momentalnie zamknęłam zeszyt. Ryan.
- Em... dzięki. - powiedziałam, patrząc wszędzie, tylko nie na niego.
- Kto to był? - jego ton głosu nadal był dziwnie spokojny.
- Nie wie..
- Na pewno wiesz. - przerwał mi Ryan ostrym tonem. Spojrzałam się na niego z wielkimi oczami.
- Nie, nie wiem. Po prostu mi się przyśnił, dobra? Nie musisz wszystkiego wiedzieć. - odparłam takim samym tonem i odeszłam.
Dzwonek. Na szczęście. Nie musiałam już się ukrywać, ale niestety musiałam iść na lekcję.


Koniec lekcji. Gdy wyszłam ze szkoły zatrzymała mnie Shanon.
- Hej, Rose!
Odwróciłam się. Biegła w moją stronę machając do mnie.
- Hm?
- Może masz ochotę na zakupy? - uśmiechnęła się miło. Aż zrobiły jej się maleńkie zmarszczki w kącikach oczu.
- No jasne, czemu nie? Gdzie i kiedy?
- Może dzisiaj? Pojedziemy do większego miasta. Tam jest mnóstwo świetnych sklepów. - powiedziała, jakby z podnieceniem w głosie.
- No dobra. - powiedziałam z większym od niej spokojem.
Szłyśmy razem jeszcze trochę. Powiedziała, że wpadnie po mnie za godzinę.
Poszłam się przebrać. Na wypad na miasto fioletowa tunika i dziurawe dżinsy powinny wystarczyć, pomyślałam. 
W końcu miałam szansę wyrwać się z tego miasta choć na chwilę. W końcu miałam szansę zapomnieć o całym świecie i zająć się czymś, co, zgodnie z przesądami, uspokaja kobietę. Teraz bym z chęcią uściskała za to Shanon, ale jej nie było.
Zaraz miała przyjść.
Dostałam smsa. Spojrzałam na ekran. Shanon, "Zaraz będę, szykuj się".
Dwa razy powtarzać mi nie musiała. Założyłam trampki i usiadłam w salonie czekając na dzwonek. Ale jednak go nie usłyszałam.
Zamiast niego usłyszałam dźwięk klaksonu samochodowego, więc ciekawa wyjrzałam przez okno. Gdy tylko zobaczyłam, czyj samochód tak hałasuje z uśmiechem wyszłam na zewnątrz.
- Wow!
- No nie? - powiedziała z szerokim uśmiechem. - Niedawno go dostałam. Na urodziny. Musiałam go w końcu wypróbować na dłuższej trasie.
- Jest.. świetny! Nic mi o nim nie mówiłaś!
- Bo nie pytałaś. - parsknęła śmiechem i jednym ruchem ręki kazała mi wsiąść do środka. Zrobiłam to, co chciała i od razu odjechałyśmy z piskiem opon.
- Spokojnie! - zaśmiałam się, a ona razem ze mną.


Nim się obejrzałyśmy byłyśmy poza miastem, a co najmniej godzinę później było już po zakupach. Shanon obładowana torbami, a ja miałam tylko o połowę mniej, bądź też nawet  więcej niż połowę.
Poszłyśmy jeszcze na lody.
- Zakupy uważam za udane. - oświadczyła Shanon.
- Ja w sumie też. - powiedziałam z uśmiechem na twarzy. - Dziwię się, że jeszcze masz dość pieniędzy na lody. Obkupiłaś chyba z pół sklepu! - zaśmiałam się, a Shanon mi tylko zawtórowała. 
Siedziałyśmy w małej lodziarni objadając się czekoladowymi, waniliowymi i truskawkowymi lodami.
- Kończ już szybciej, Rose. Zawsze tak wolno jesz? - spytała Shanon. 
Nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się do niej tylko, zajadając się wafelkiem po lodach. Ona również się uśmiechnęła. 
Poczułam przez chwilę, jakby taki dzień z Shanon był dla mnie normą. Jakbym robiła tak dzień w dzień nie przejmując się życiem. Czułam się świetnie. Po raz pierwszy od dawna. Będę jej za to wdzięczna chyba do końca życia. Jestem jej dłużniczką.
Shanon, widząc, że już chusteczką wycieram usta, wstała. Czekała jeszcze chwilę, aż ruszę w stronę wyjścia, by pójść za mną.
Otworzyłam drzwi, i w tym samym czasie chłodne powietrze zawiało mi w twarz. Patrząc przed siebie ujrzałam mężczyznę. Znajomego mężczyznę.
Patrząc na jego twarz wykrztusiłam oszołomiona ciche "przepraszam" i wyszłam z lodziarni.
Czułam na sobie jego wzrok. To on! To ten sam mężczyzna z mojego dziwacznego snu.
Poczułam na sobie rękę Shanon i odruchowo się odwróciłam w jej stronę. Jej twarz nabrała zdziwiony wyraz.
- Co jest? Znasz go?
- Nie, ale... jak wrócimy, to coś ci pokarzę. - powiedziałam i pociągnęłam ją za rękę do samochodu. 
Nadal nie mogła się pozbyć zdziwionego wyrazu twarzy. Nie odzywałyśmy się całą drogę. Ja, bo byłam zajęta analizowaniem i układaniem sobie wszystkiego w myślach, a Shanon... Tego nie mogłam odgadnąć. Czy jest po prostu mocno zdziwiona, czy jest również pogrążona w myślach, nie wiem. 
Wysiadając z samochodu powiedziałam jej oschłym tonem "chodź" i ruszyłam w stronę drzwi z przekonaniem, że pójdzie za mną. I miałam rację. Pobiegłam szybko na górę, a Shanon dotrzymywała mi kroku. Gdy już znalazłam się w pokoju, zaczęłam grzebać w plecaku. 
Wyjęłam zeszyt. Ten sam, w którym jeszcze dzisiaj rysowałam.
- Patrz. - powiedziałam stawiając jej przed twarzą rysunek.
- Przecież to ten sam facet, co z lodziarni. Mówiłaś, że go nie znasz.
- No bo nie znam! Widziałam go we śnie. - zaczęłam wyjaśniać.
Opowiedziałam jej cały sen. Ze wszystkimi detalami. Ta stała z niedowierzaniem w oczach. Nie wierzyła mi. Wiedziałam, że tak będzie. Na początku nie chciałam w niczyich oczach wyjść na wariatkę, ale to nigdy by mnie nie ominęło.
- To bez sensu, Rose. - powiedziała.
- Dobra, nie ważne. Nie chcesz, to nie wierz. - odpowiedziałam jej zrezygnowana.
- Nie to, że nie wierzę, ale to po prostu jest bez sensu. Ryan bijący się z mordercą... Jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić.
- Ale ja mogę.
- To go spytaj.
- I w jego oczach wyjdę na jeszcze większą idiotkę, niż w twoich. Nie, dzięki. - wywróciłam oczami. Shanon westchnęła.
- To ja się go spytam. Ale masz być obok! - powiedziała Shanon kładąc mi rękę na ramieniu.
Chociaż nie chciałam tego robić - zgodziłam się. Shanon miała rację co do jednego: to wszystko jest bez sensu. Strach przed zupełnie nieznanym mi mężczyzną ze snu, sny, w których śmierć moich rodziców została pokazana z jeszcze gorszej perspektywy... Ale musiałam się dowiedzieć, czy po prostu ja wariuję, czy dzieje się ze mną coś bardzo dziwnego. Coś, co można by zobaczyć na filmach Sci - Fi. 
Czy wszystko ze mną dobrze (co jest wątpliwe), czy nie - dowiem się dopiero jutro...


__________________________
Rozdział trochę dziwny, bo pisany był przez kilka dni, więc jak dostrzeżecie coś nie trzymającego się kupy - piszcie. 
Postaram się szybko wszytko sprostować. ;))

czwartek, 15 marca 2012

Rozdział 1. ♥

- Dzieciaki, czy wszystko dobrze? - spytała z troską w głosie Emma - moja ciotka. - Może pomóc wam wnieść bagaże na górę?
Cała Emma... Chociaż miała własne problemy, dodawała sobie jeszcze problem z dzieciakami, z którymi nie widziała się od dawna. W ogóle się nie kontaktowała. Mimo to była kochana. Zawsze, kiedy do niej się przyjeżdżało, dbała o nas, jak o własne dzieci. Zawsze to w niej uwielbiałam.
- Nie, dziękuję Emmo. Poradzę sobie. - obdarzyłam ją wymuszonym uśmiechem, ale chyba tego nie zauważyła. Nie pojawiła się na jej czole ani jedna zmarszczka oznaczająca zmartwienie. Ucieszona moją udaną grą aktorską wzięłam bagaż w ręce i poszłam na górę. Andrew nie poszedł w moje ślady. Zaraz po tym, jak Emma obdarzyła mnie swoją troską, on zobowiązał się do tego, że zapisze mnie do szkoły. Nie musiał tego robić. To nie należało do jego obowiązków, ale po tym wszystkim nie miałam zamiaru mu nic nie mówić, bo nie chciałam go denerwować. Nie widziałam w powiedzeniu mu, że nie musi się obarczać takimi zadaniami nic złego, ale nigdy nic nie wiadomo. 
Od razu zaczęłam się rozpakowywać. Nie chciałam się zadręczać myślami, więc wszytko robiłam bardzo dokładnie. Chciałam zapewnić sobie zajęcie aż do obiadu i udało się. 
Już jutro miałam pójść do nowej szkoły. Z tym nie miałam problemu, tak samo, jak z miastem. Znałam je aż za dobrze. Chociaż nie widziałam się z Emmą jakiś czas, a dokładniej rok, to nie udało mi się zapomnieć, co gdzie się tu mieści. Nikt nie musiał mnie również oprowadzać po szkole, bo jak w wakacje przyjeżdżaliśmy tutaj w odwiedziny, to zdążyłam się zaprzyjaźnić z pewną dziewczynką w moim wieku. Tylko jak ona miała na imię? Cóż... Tego niestety nie pamiętam, ale mogę przed nią udawać, że w ogóle jej nie pamiętam, chociaż wątpię, że ją rozpoznam. Nie miałam zwykle dobrej pamięci do twarzy osób, które nic konkretnego nie wniosły do mojego życia. Wtedy ta dziewczynka za dużo nie wniosła, poza swoją przyjaźnią, ale niestety ludzie się zmieniają. Nie mam co liczyć na to, że rozpoznam w jakiejś obcej dziewczynie tej przyjaznej osobowości.
Kończyłam już się rozpakowywać. Została mi tylko jedna rzecz do wyjęcia.
Ostrożnie wyjęłam z torby ramkę ze zdjęciem. Była na nim moja rodzina w komplecie. 
Zaczęłam znowu myśleć nad tym wszystkim, co mnie spotkało w takim krótkim czasie. Za dużo tego nie było, ale to jedno wydarzenie zmieniło na zawsze pogodną brunetkę o kruczoczarnym spojrzeniu. Bezpowrotnie. Ale miałam jednak w głębi serca nadzieję, że ona jednak wróci. 
Podeszłam do okna z ramką w ręce. Nie mogłam oderwać od zdjęcia w niej zamieszczonej wzroku. Nie, dopóki nie zorientowałam się, że skapnęła na nią jedna łza. Zaraz potem druga. Nie miałam pojęcia, że płaczę, dopóki nie zauważyłam, że ramka zaczyna być mokra. Nie mogąc już dłużej na to patrzeć oparłam rękę z ramką o parapet i dalej łkałam w ciszy. Z tego stanu wyrwał mnie mój brat.
- Rose...
Nie odpowiedziałam mu. Nawet na niego nie spojrzałam. Nie mogłam. Po prostu nie mogłam ani nie chciałam, aby zobaczył moje łzy, chociaż doskonale wiedział, co się ze mną teraz dzieje. 
Bardzo dobrze wiedząc, że nie jestem w stanie nic zrobić podszedł do mnie i jedną ręką objął mnie za ramię delikatnie przyciskając do siebie.
- Pproszę.. obudź mnie z tego ko.. koszmaru.. - wykrztusiłam z siebie przez łzy. - Uszczy... pnij mnie.. Proszę...
Teraz on nic nie powiedział. Nie warto było. Żadne słowa nie zdołały mnie wyrwać ze stanu, w którym się teraz znajdywałam, i z którego nie wyjdę przez długi czas... Przyciągną mnie jedynie mocniej do siebie i głęboko westchnął. 
- Wszystko będzie dobrze... obiecuję. - wyszeptał ledwie usłyszalnie. To nie było do mnie, ale i tak skinęłam głową.
Nawet gdy wyszedł z mojego nowego pokoju, ja nie przestałam płakać. Musiałam sobie w końcu ulżyć. Tamta noc była najgorszą w moim życiu, więc łkanie, to było najlepsze, co mogłam w tej chwili zrobić. Następny krok: Wziąć się w garść.
Poszłam do łazienki na naszym piętrze obmyć twarz, a następnie na dół po schodach na obiad. Zagryzając wargi dotarłam na miejsce i powoli zabrałam się do jedzenia. 
Przez ten rok zdążyłam zapomnieć, jak Emma cudownie gotuje. Mogłaby to robić do gotowania, ale wolała zajmować się domem. Bardzo to lubiła. Kiedyś, kiedy się denerwowała na mnie i na brata za to, że zbiliśmy jej wazon - ona z ustami wykrzywionymi w uśmiechu brała się od razu do sprzątania. Kiedy byliśmy głodni - ona gotowała nam to, co nam się żywnie podobało. Oczywiście pod warunkiem, że ma w domu składniki, ale nawet to nie było problemem, bo zawsze byliśmy dość skromni. Kiedy byliśmy u niej nocować w prawie każde wakacje, to gdy bawiliśmy się na dworze, ona zajmowała się ogrodem. Dzięki swoim upodobaniom miała piękny dom. Jak z bajki, a nawet lepszy. Zawsze lubiłam do niej przyjeżdżać, bo u niej zawsze czułam się jak mała księżniczka, a Andrew był moim giermkiem, lub czasami nawet koniem.
O takich latach teraz mogę tylko pomarzyć, ale na szczęście to mi nie sprawiało bólu. Marzenia są dla mnie dobrą rzeczą. Zawsze przed snem pomagały mi zapomnieć o lęku przed sprawdzianem, lub lekcją z wiecznie niezadowolonym nauczycielem języka angielskiego.

Dzień minął bardzo szybko. Za oknem nie było widać nic, poza światłami latarni. Postanowiłam posiedzieć na laptopie, który dostałam od rodziców na moje ostatnie urodziny spędzone z nimi, a zaraz potem iść spać ze słuchawkami w uszach i odejść w krainę marzeń...

- Rose, obudź się, bo spóźnisz się już pierwszego dnia do szkoły. - ktoś delikatnie szturchał mnie w ramię. To była Emma. 
Od razu ją posłuchałam i szybko, choć na początku trochę zszokowana, podreptałam do szafy po ubrania, do łazienki przyszykować się i takie tam.
Wyszykowana wyszłam szybko z domu, by uniknąć troskliwej Emmy lub Andrew, którzy chętni byliby mnie podwieźć. Dla zdrowia wolałam pójść z buta. W końcu to nie było wcale tak daleko.
Moja nowa szkoła..., pomyślałam, gdy tylko doszłam do murów szkoły średniej.
Muszę w końcu przełamać te pierwsze lody.. Później będzie już z górki.
Szłam jak zwykle powoli. Marzyłam tylko o powrocie do domu i zaszyciu się w moim pokoju. Do domu... Trochę dziwnie było mi teraz myśleć o domu, w którym mieszkają teraz tylko Andrew, Emma i Phil - mąż Emmy, jako m o i m domu. Było to dla mnie dziwne, ale nie na tyle, żebym się do tego szybko nie przyzwyczaiła. Trochę to potrwa, ale w końcu się przystosuję.
Gdy przekroczyłam próg szkoły zadzwonił dzwonek. Nie wiedziałam co gorsze: Wejść do sali razem ze wszystkimi, czy wejść spóźniona parę sekund i czuć na sobie spojrzenia całej klasy. Pierwsza opcja bardziej mi odpowiadała. Przyśpieszyłam na kroku. Wręcz biegłam, ale i tym sposobem niepotrzebnie zwróciłam na siebie uwagę. Nauczyciela jeszcze nie było, a ja byłam jedyną osobą, która odbiegała od reszty. Świetnie, pomyślałam. Właśnie temu chciałam zapobiec. 
Poszłam w stronę pierwszej wolnej ławki. Chciałam znaleźć się jak najbardziej na tyłach, ale było jedynie wolne miejsce w rzędzie wysuniętym bardziej pod okno mniej więcej po środku. Usiadłam tam stawiając torbę z lekkim hukiem na ziemi i starałam się odbiec myślami jak najdalej stąd. 
Niestety nie było to do końca możliwe. Ledwie zaczęłam myśleć o byle czym, a z próby wpadnięcia w trans wyciągnęła mnie ruda, średniego wzrostu dziewczyna. 
- Hej, jesteś tu nowa, co? - odezwała się dziewczyna, a ja mimowolnie spojrzałam jej w oczy. Miała oczy koloru głębokiego błękitu. Były strasznie przenikliwe, ale mimo to miło się w nie patrzyło. Uspokajało to... a przynajmniej mnie.
- A wyglądam, jakbym była stąd? - zażartowałam z nadzieją, że zrozumie moje suche teksty. Wspomogłam się miłym uśmiechem, który dziewczyna na szczęście odwzajemniła.
- Nie, - przeciągnęła słowo przez śmiech. - ale wydajesz mi się dziwnie znajoma.. Czy my się gdzieś nie widziałyśmy?
- Nie wiem, kiedyś często bywałam w tym mieście.
- Hm... - zamyśliła się. - Jesteś rodziną Emmy?
- Ee... tak. Znasz ją? - zamurowała mnie trochę tym pytaniem, ale starałam się tego nie okazywać.
- To w takim razie musiałyśmy się kiedyś bardzo dobrze bawić. Nigdy nie zdarzyło mi się skojarzyć jakiejś nudnawej osoby. Jestem Shanon. - wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Rose. - odpowiedziałam i chwyciłam ją za rękę. W tej samej chwili stało się coś dziwnego. Przed oczami stanął mi obraz. Czułam się przez chwilę, jakbym śniła, ale to było zbyt realne.
Widziałam dwie małe dziewczynki. Bawiły się beztrosko w pobliskim parku w Reno. Ganiały radośnie za małym pieskiem.
- Rose, przestań ganiać tego pieska, bo ja cię złapię! - zaśmiała się ruda dziewczynka z uroczymi loczkami i pobiegła za małą brunetką.
Dziewczyna o krótkich brązowych prostych włosach zatrzymała gonitwę za szczeniaczkiem zdezorientowana i odwróciła się, by poszukać wzrokiem swoją rozmówczynię. Gdy ją znalazła zaśmiała się i zaczęła biec do tyłu. Zanim dziewczyna z loczkami zdążyła dogonić drugą, było słychać przeraźliwy pisk. To brunetka się przewróciła. Dziewczynka imieniem Shanon widząc to szybko przyśpieszyła. Małej Rose płynęły po policzkach łzy. Spojrzała na swój łokieć i wybuchnęła donośniejszym płaczem. Shanon podbiegła do niej i ją mocno objęła. 
- Rose, nic ci nie jest? Rose? Rose!
Wybudziłam się cała zszokowana. Ostatnie zdanie nie było wypowiadane w moim "śnie", tylko to było na prawdę. A co do snu, był dziwny... Tam byłam ja i Shanon... Czy to możliwe, że tak nagle tak odległe wspomnienia powróciły?
- Rose..? - potrząsnęła mną Shanon. Spojrzałam z powrotem na nią. Patrząc ponownie w jej uspakajające oczy dostrzegłam kątem oka, że za moją "nową" koleżanką stoi, a raczej siedzi na ławce za nią chłopak. Gdy weszłam do sali nie widziałam go. Musiał wejść podczas mojego przedziwnego snu.
- Co ci się stało? Wydawałaś się... nieobecna. - powiedziała z troską w głosie Shanon.
- N... nie, nic... - powiedziałam i odruchowo spojrzałam znowu na tego chłopaka. Już się nie patrzył. Na szczęście... Nie lubiłam zwracać na siebie większej uwagi. W ogóle tego nie lubiłam. Po chwili sobie coś uświadomiłam... Przecież Shanon darła się do mnie, jakbym była nieprzytomną ofiarą wypadku! Od razu się rozejrzałam po sali. Uff, pomyślałam. Nikt się na mnie nie patrzy. Przelatując wzrokiem po każdym w sali nie zauważyłam nawet tego chłopaka. Dziwne, może mi się zdawało, pomyślałam.
- Shanon...? - spytałam, usiłując zadać pewne pytanie.
- Hm?
- Kim był ten chłopak, no... Ten wysoki brunet, duże mięśnie, i w ogóle...? - od razu, gdy zapytałam to pytanie spaliłam się ze wstydu. Co mogła ona sobie pomyśleć?
- Ah.. To Ryan... Jeśli masz ochotę do niego zagadać.. czy coś... to lepiej uważaj, co mówisz. Ostatnio bardzo się zmienił. Naskoczył na mnie, jak tylko spytałam się go, czy da mi spisać pracę domową. - uśmiechnęła się sztucznie, ale przez chwilę, bo zaraz potem odwróciła głowę w stronę drzwi. Zaciekawiona też spojrzałam w tamtą stronę, ale nie byłam uradowana tym widokiem. Nauczyciel przyszedł, co oznaczało koniec wolności...